potrzeba czy fascynacja… 2

 

   Osobiście odcinam się dość stanowczo od wszelkiego fatalizmu, „wpływu gwiazd” czy nawet genetycznej „teorii spiskowej”. Może i coś w tym jest. Niemniej jednak dla mnie są to przede wszystkim mniej lub bardziej wiarygodne oraz mniej lub bardziej wygodne wymówki aby nic nie robić lub robić to bez brania na siebie pełnej odpowiedzialności.

   Skłonny byłbym się jednak zgodzić w pewnym sensie z tymi, którzy twierdzą, że z preferencjami takimi a nie innymi po prostu się rodzimy. Z tym, że wolałbym to rozpatrywać raczej w ramach predyspozycji. Czy staną się one naszymi rzeczywistymi preferencjami czy zostaną tylko predyspozycjami, zależeć będzie w dużej mierze od kwestii wychowawczo-środowiskowych. I od naszych późniejszych wyborów.

   Jeśli znajdziemy w sobie dość odwagi lub przynajmniej ciekawości aby to COŚ w nas tkwiące zrozumieć i nazwać po imieniu. Dając sobie spokój z takim trudem, lub w myśl zasad i obowiązków odsuwając to od siebie, nigdy nie wyjdziemy poza ramy predyspozycji. Mogą nas one tylko czasami kluć i powodować niezrozumiały niepokój lub niepełne samozadowolenie. Można z tym w każdym bądź razie żyć i tylko pojawiające się fantazje będą mam przypominały, że coś może nie jest do końca tak jakby być powinno. Może to być nic więcej w sumie niż tylko „sen” o oddaniu i uległości…

 

   Fantazje mają jednak to do siebie, że są tylko podniecającym dodatkiem do życia podsuwanym nam przez naszą podświadomość. Według mnie są też bardzo często oderwane od rzeczywistości i zazwyczaj nie przedstawiają naszych rzeczywistych potrzeb czy choćby tylko pragnień. Zwłaszcza w naszych fantazjach erotycznych, fantazjujemy bowiem bardzo często o tym czego w realnym życiu nie chcielibyśmy przeżyć. Lub przynajmniej nie chcielibyśmy przeżyć na danym etapie. W momencie bowiem pojawienia się chęci przeżycia tego na jawie fantazja przestaje być tylko fantazją a staje się mniej lub bardziej upragnionym marzeniem.

   Ponoć ten kto nie ma marzeń nie żyje na prawdę. Według mnie dotyczy to również naszych marzeń i fantazji seksualnych. Rożnica zaś pomiędzy nimi jest bardzo płynna i wielu już się na niej wyłożyło. Nie potrafiąc lub nie chcąc dostrzec różnicy miedzy fantazją którą to niekoniecznie tak na prawdę chcielibyśmy doświadczyć na własnej skórze a marzeniem rzeczywistego tego doświadczenia. Wiele kobiet fantazjuje na przykład o zdradzeniu własnego partnera w jakimś namiętnym romansie, o „gwałcie” lub oddaniu się w niewole, itp. Jest to i normalne ponoć i bardzo częste. Co nie znaczy, że miewając takie fantazje chciałyby rzeczywiście to przeżyć lub gotowe byłyby to przeżyć. Tylko cześć z nich zacznie się nad tym poważniej zastanawiać i rozpatrywać taką możliwość. Jeśli jednak taka czy inna fantazja padnie na podatny grunt na przykład ich predyspozycji seksualnych, może się łatwo zamienić w marzenie. Posiadanie „wyśnionego” tylko do tej pory Pana zamienić się może u nich w marzenie aby kiedyś tam… i w być może… zostać czyjaś suczką, suką lub niewolnicą… czyjąś własnością…

 

 

   I na marzeniach bardzo często się cała sprawa skończy. Bo obowiązek, bo miłość, bo przecież tak nie wypada… Powodów tyleż ile osób. Pozostaje zamkniecie oczu i pomarzenie o tym jakby to było gdyby… Nasze predyspozycje mogły być nie wystarczająco silne lub poczucie obowiązku lub przyzwoitości od nich silniejsze. Tyle, że w takim przypadku bez większych problemów potrafimy nad tym zapanować. Zadowalamy się i to w pełni tylko naszymi marzeniami i fantazjami. Głównie dlatego, że cała reszta naszego życia dostarcza nam innych, przynajmniej równie ważnych jak i nie ważniejszych powodów do samozadowolenia… powiedzmy, że na naszym „podatnym gruncie” zakwitło już tyle pięknych czy absorbujących nas kwiatków, że jeszcze jeden trudno by było nam wcisnąć lub nie jest on nam tak na prawdę potrzebny do szczęścia. A i pozostaje też jeszcze kwestia jak często i jak nachalni bywają ludzie odwiedzający nasz ogródek. I czy podczas zaglądania do niego , nie depczą nam grządek..:)))

   Całkiem jednak inaczej rzecz się będzie miała gdy w naszym życiu nie wszystko pachnie różami lub gdy nic nam jeszcze nie przeszkadza w podejmowaniu nowych wyzwań. Zdecydowanie łatwiej podążyć za marzeniami osobom bez zobowiązań a tym bardziej dopiero poszukującym samych siebie. U nich marzenie może się bardzo szybko przerodzić w szczere pragnienie wypróbowania. Z osobami pozostającymi w mniej lub bardziej sformalizowanych związkach rzecz ma się oczywiście trudniej. O ile oboje partnerzy nie poszukują jednocześnie, to aby marzenie stało się pragnieniem przeżycia tegoż zazwyczaj najpierw coś musi się zacząć psuć.

   Według mnie, to na etapie przeradzania się marzenia w pragnienie, następuje proces naszej najgłębszej samooceny i samoakceptacji naszych potrzeb i pragnień. To w tym momencie dochodzą one najmocniej do głosu. A przynajmniej dojść powinny. W sposób naturalny poprzez młodzieńczą chęć poznawania życia w rożnych jego aspektach. Lub wtórnie po wyrwaniu się spod okowów wychowawczo-społecznych jak również zmiany naszego postrzegania obowiązku na przykład. Na tym też etapie walczymy z własnym strachem i obawami.

   Walkę tą możemy tak wygrać jak i przegrać. Nie będę kusił się nawet w określanie co być może zwycięstwem a co porażką. Nie mogąc ani przyklasnąć ani do końca odciąć się od stwierdzenia, że lepiej żałować za coś co się zrobiło niż żal czuć, że się czegoś nie zrobiło, każdemu z osobna pozostawiam ten wybór. Sami z sobą musimy stoczyć tą walkę a od jej wyników zależeć będzie to czy znajdziemy w sobie dość odwagi aby od rozważań przejść do czynów… czy poprzestaniemy na gdybaniach, czy też przynajmniej skosztujemy wyśnionego owocu…

 

  

   U wielu w tym właśnie momencie pojawi się pytanie czy to wszystko jest właśnie seksualna preferencja do której jakże często jest się nam wstyd przyznać i to nawet przed samym sobą… czy też może jest to tylko chwilową fascynacją. Taki ot wybryk tylko… nic jeszcze nie znaczący i do niczego tym bardziej nie zobowiązujący…

   Cóż… Dla wielu łatwiejsze będzie podchodzić do tego jak właśnie do tylko fascynacji i to z wielu powodów. I z równie wielu powodów na etapie tylko fascynacji się zatrzymają. Fantazjując, marząc i pragnąc, nie zdecydują się jednak na wykonanie tego ostatecznego kroku. I to nie tylko w realne poznanie ale choćby tylko i wyłącznie w poznawanie siebie do samego końca. Po prostu wygodniej i bezpieczniej będzie im do swych pragnień podchodzić jak do fascynacji. Może będą ją w sobie tylko pielęgnować… a może zechcą sprawdzić bez „większych krępacji” bo uleganie fascynacji będzie dla nich tylko zabawą i po prostu spełnieniem jeszcze jednej zachcianki? Dla wielu może być bowiem niczym więcej niż tylko zachcianką.

   Fascynacja w każdym bądź razie prędzej czy później przemija. I rzeczywiście przeminąć może choć osobiście uważam, że jeśli już do etapu fascynacji doszliśmy to jednak COŚ jednak w nas tkwi. I w dużej mierze od tego kto pojawi się na naszej drodze zależeć będzie czy ta fascynacja ulotni się bezpowrotnie, czy będzie dalej tylko tkwiła w nas i uwierała, czy tez opromieni nas pełnią ognia i żaru. A że i największy ogień kiedyś może wygasnąć? I w tym nie ma nic strasznego jeśli od początku uważać będziemy aby w nim nie spłonąć. Lub też ktoś odpowiedzialny będzie uważać za nas… Oddając naszą fascynację w niepowołane ręce ryzykujemy nie tylko tym, że możemy się sparzyć ale i tym również, że może się to przemienić w naszą najszczerszą potrzebę i nic już dla nas nie będzie takie samo i być może już na zawsze staniemy się „niewolnikami” naszych własnych fantazji, pragnień i potrzeb.

 

  

   Jeśli jednak nie „urodziliśmy się” z pewnością, że TO a nie nic innego jest naszą prawdziwą potrzebą czy wręcz „powołaniem”, nie dowiemy się czy nasze pragnienia są naszymi potrzebami, nim po prostu nie spróbujemy. Dopiero w prawdziwym ogniu oddania czy dominacji będziemy mogli dokonać pełnej i w miarę niepodważalnej oceny tego co jest czym tak na prawdę.

   Byle z głową. Na etapie realnego odkrywania siebie czy to w czynnej uległości czy dominacji lepiej odkrywać swoje potrzeby wolniej niż nieopatrznie pomylić fantazje z marzeniami a te z pragnieniami i potrzebami. Choćby tylko dlatego, że tak do końca nigdy nie będziemy tego pewni. Tak jeśli chodzi o interpretacje naszych własnych „demonów” jak i tym bardziej błąd możemy popełnić w poznawaniu drugiej osoby.

   Częściej jednak błąd ten popełniamy we własnej samoocenie. :)))