BDSM to nie seks. Nie seks sam w sobie ale cielesność i seksualność już jak najbardziej. Strona uległa oddając się swojemu Panu, przede wszystkim oddaje mu swoje ciało. Swoją cielesność i seksualność. Oddaje mu swój ból ale także i swoje podniecenie i co w tej kwestii najważniejsze, oddaje mu również swoją rozkosz. Sam orgazm jest tylko oczywiście przysłowiową wisienką na torcie ale posiadanie nad tym władzy w wielu przypadkach jest kluczem nie tylko do posiadania samej Uległej co równie często kluczem do samej jej tresury. Pod którą ustawia się nie tylko samą Uległą co wręcz całą z nią relację. A nawet i filozofię. Starając się przy tym jakoś to usystematyzować i oczywiście odpowiednio ponazywać.
CZ.1 Orgasm Denial / zakaz dochodzenia
Zakaz dochodzenia wchodzący w skład szerzej pojętej kontroli orgazmu (Orgasm Control) co raz częsciej zwanej Orgasm Games, jest kwintesencją władzy właściciela nad seksualnością uległej. Całościowo, zaś z pewnością nad jej podnieceniem. Przynajmniej w jego finalnym aspekcie. To Pan/Pani decyduje bowiem, kiedy strona uległa będzie mogła przeżyć rozkosz. I czy w ogóle będzie miała do niej „prawo”, co tylko na pierwszy rzut oka wydaje się sadyzmem najwyższej wody.
W naszej rzeczywistości przesiąkniętej seksualnością i wręcz pogonią za orgazmem, dla większości jest zgoła niezrozumiałym czy wręcz niepojętym, że spora część Uległych, zwłaszcza uległych kobiet może świadomie rezygnować z „prawa do orgazmu” jako takiego a z samego orgazmu w szczególności.
Dla nich bowiem to właśnie może być największym darem dla swojego Pana, czy największym poświęceniem na jego rzecz. Nastawione na dawanie siebie i dawanie rozkoszy sobą, swoje spełnienie będą spychały na plan dalszy lub zgoła nie będzie ono miało dla nich większego znaczenia. „Niedogodności” z tym związane pójdą na karb ich masochizmu oraz chęci i potrzeby służenia Panu i JEGO potrzebom. Chyba, że to Pan zechce nagrodzić/zadowolić SIEBIE „jej” orgazmem.
I to przecież należy do niego więc to nie tyle strona uległa przeżywa rozkosz co rozkosz już nie należącą do niej, daje swojemu Panu. Albo Pani. Nie rzadko wręcz jako daninę. Lub obowiązek. Niekiedy wręcz w ramach kary. Są bowiem wśród uległych osoby i to płci obojga, które z różnych przyczyn mogą uważać, że na rozkosz i idące za tym spełnienie po prostu nie zasługują. I niekoniecznie musi to być podyktowane od razu ich niską samooceną co takim a nie innym właśnie rozumieniem swojej roli w relacji D/U gdzie chcą i potrzebują być pozbawione wszelkich praw z prawem do rozkoszy włącznie. Sam orgazm, może też być przeżyciem na tyle intymnym, że zarezerwowanym dla stałego partnera lub być zbyt poniżający tak dla zasady jak w w szczególnych przypadkach sposobu jego wywołania.
Permanentny zakaz dochodzenia nie jest więc rzadkością choć oczywiście najczęściej można się spotkać z tymczasowym odmawianiem stronie uległej spełnienia. W ramach treningu, tresury czy szeroko rozumianej kontroli ze strony właściciela i posłuszeństwa ze strony uległej. Będzie więc często narzuceniem dyscypliny nie tylko pomiędzy spotkaniami co niekiedy wręcz właśnie na spotkaniach/sesjach. Stosowany zarówno w przypadkach gdy właściciel chce mieć wyłączność na doświadczanie rozkoszy swojej własności jak i w przypadku gdy ma zamiar doprowadzić ją do wrzenia na samym spotkaniu.
W odróżnieniu więc od permanentnego zakazu będzie to nie celem samym w sobie a tylko środkiem prowadzącym do celu, którym najczęściej będzie budowanie w stronie uległej nie tylko posłuszeństwa i oddania samych w sobie co także samoświadomości swojej seksualności. I to często tyleż w bolesny co dokuczliwy sposób, bo oczywiście sam zakaz dochodzenia nie musi i najczęściej nie idzie z zakazem podniecenia. A wręcz przeciwnie. Tym bardziej celowo jest ono pobudzane u strony uległej a umiejętnie podtrzymywane sprawia, że każde kolejne spotkanie będzie tym bardziej wyczekiwane z wręcz bolesnym podnieceniem. Zwłaszcza w przypadku uległych mężczyzn, którym ich właściciel bądź właścicielka „zamkną klejnoty w klatce”. U kobiet niestety pas cnoty nie zapobiegnie niesubordynacji.
Zakaz dochodzenia najczęściej kojarzony jest oczywiście i traktowany jako kara. I jak najbardziej może tym właśnie być. Jego długość zależeć będzie wówczas od rangi przewinienia za które zostanie nałożony. Intensywność stosowanych w międzyczasie podniet w mniejszym lub większym stopniu będzie a przynajmniej powinna być adekwatna do przewinienia. Tak aby kara odniosła jak najlepszy skutek. I najczęściej odnosi choć z drugiej strony rodzi to pokusę do popchnięcia karanej za jedno przewinienie do złamania zakazu dojścia aby móc ją ukarać tym ponownie tyle, że już na dłuższy okres czasu.
Zakaz dochodzenia czy to w wersji permanentnej, czy tymczasowej jest niewątpliwie potężnym narzędziem a w doświadczonych rękach jest narzędziem tyleż skutecznym co uzależniającym. I to uzależniającym obie strony. Zwłaszcza jeśli nie będzie celem samym w sobie a tylko dodatkiem do całego asortymentu doznań jakie można zafundować stronie uległej
Tym bardziej, jeśli to jej podniecenie samo w sobie a orgazm w szczególności okaże się jej słabym punktem. :)
Generalnie to uważam, że cała ta uległość zbyt mocno bazuje na potrzebach uległych, wręcz w dzisiejszej kulturze, to jest promowane, by być uległą. Orgazm jest słabym punktem uległości, na którym tworzone są epopeje. Zanim uległa znajdzie swojego Pana, jest już uwarunkowana do poszukiwania rozkoszy przez kogoś innego, np. media, albo wzór męskości jej zaaplikowany. Mało jest związków trwałych, bo jak zbudować coś na cielesnym spełnieniu? Czym innym jest domowa dyscyplina i klarowne ramy wspólnego życia, gdzie kara jest autentyczną karą, czyli niepożądanym skutkiem zachowań żony.
Według mnie to „transakcja wiązana” czyli po prostu coś za coś. Tylko bazując na potrzebach uległej można w niej wzbudzać i pobudzać potrzebę spełniania potrzeb dominującego. I nie ważne czy będzie to bazowało na jej rozkoszy czy wręcz przeciwnie bo i karanie jej musi wynikać również z jej potrzeb. A przynajmniej jej akceptacji karania. Najtrudniej niekiedy bywa z określeniem co dla niej jest kijem a co marchewką :D
Sam zakaz dochodzenia również niekoniecznie musi być od razu aż karą :)
Jeśli to wystarcza obu stronom….mnie by nie wystarczyło, tzn. taki poziom relacji oparty o symulację potrzeb i patrzenie, co z tego będzie. To rodzaj bezgranicznego ekspetymentu, ale kobiety pchają się w relacje hedonistyczne, czasem porzucając trwałe zwiazki, więc i znajdują swoich odbiorców.
To, co na talerzu można zjeść, spróbować. Doszło do tego, że dziś kobiety upominają się o seks przypadkowych facetów, nie mają kontroli nad sobą. Czym innym jest patrzenie na człowieka przez pryzmat granic i z perspektywy jej dobra, co uważam, że dyscyplina domowa daje lepsze możliwości niż warunkowanie potrzeb. Tradycyjny związek, na który trzeba rzeczywiście zasłużyć działaniem społecznie użytecznym, a nie pokątnymi wypadami na komendę bez majtek( bo i czasem tak to wygląda).
Dużo zależy od tego czego tak na prawdę w życiu szukamy i czego od życia oczekujemy…. o ile oczywiście w ogóle nad tym się pochyliliśmy.
Sam seks czy nawet hedonizm nie jest z założenia ani zły ani dobry. Nie da się na tym tylko zbudować związku ale z drugiej strony niejeden związek rozwala jego brak czy choćby tylko nieumiejętne podejście do tematu
Są tacy, którzy egzystują w świecie tego, czego chcą, inni zaś w świecie tego, na co zasługują.
Temat egzystowania w świecie na który się zasługuje jest dużo bardziej skomplikowany i naznaczony również patologiami. Bo czym innym jest wybór, mniej lub bardziej świadomy życia na które naszym zdaniem zasługujemy i którego potrzebujemy by czuć się szczęśliwym i spełnionym a zgoła czym innym jest wybór jakiegoś stylu życia z przeświadczenia, że na nic lepszego się nie zasługuje.
Te dwa światy nie lubią w parze chodzić, jednak nie widzi mi się dawanie mężczyźnie tego, czego on chce, przechodzę również beznamiętnie nad tym, czego sama chcę. Względem drugiej osoby i siebie stosuję kryterium bycia zasłużonym i godnym- staromodne. To normalne kryterium, którego spełnienie gwarantuje moją uwagę i docenienie wszelkich wysiłków włożonych w dobro wspólne, bo to ma działać obustronnie. Oceniam bezwzględnie i nie boję się bezwzględności w ocenie, jak na treningu. Jeśli chodzi o chcenie i zapisaną kartę, to żeby w behawioralnym sensie nauczyć zwierzę czegoś, zwierze to musi mieć bazową potrzebę, które wytycza drogę instynktu. Wówczas następuje nauka, czyli „dobre coś”, czyli tresura.
Każdy ma swoje „BDSM” jak to ciągle zwykłem powtarzać i podstawą sukcesu jest znalezienie możliwie jak najbardziej dopasowanej drugiej połówki aby pragnienia i potrzeby się uzupełniały. Z małymi korektami bo oczywiście ideały nie istnieją. Jak to w życiu a często traktujemy to jako nasze drugie życie czy mniej lub bardziej istotny dodatek do naszego życia. I oczekujemy, że sprawdzą się tu metody, które nie mają prawa sprawdzić się w normalnym życiu. A to przecież nadal jest nasze życie.