Kolejny mały WIELKI dramat… kolejnej Uległej życie przewróciło się do góry nogami w jednej chwili choć dzień wcześniej nic na taki koniec nie wskazywało. Po raz kolejny możemy być świadkami jak pełnia szczęścia nagle okazuje się złudzeniem. Upadek jest zaś tym boleśniejszy im bardziej jej uległość i oddanie zostały wcześniej wyniesione na wyżyny i im więcej z siebie dala swojemu Panu…
Nie pierwszy to raz i niestety nie ostatni… nie raz przy takiej okazji odzywały się głosy, że sama jest sobie winna… że była naiwna… głupia? Jakiekolwiek oceny są jednak takie uprzedmiotowiające a nie zapominajmy, że za tą tragedią stoi kobieta ze złamanym sercem. Kobieta niejednokrotnie ponadprzeciętnie wrażliwa… zbyt często w sobie samej dopatrująca się winy.
Prawda jest zaś taka zazwyczaj, że to my faceci po prostu nie potrafimy stanąć na wysokości zadania lub po prostu przerasta nas sytuacja. Zapatrzeni w terminy, praktyki i rytuały, uprzedmiotowiając Uległą w czasie sesji, decydując za nią i o niej, przenosimy to później na całokształt związku. Również na jego zakończenie. I oczywiście robimy to wszystko „dla jej dobra”…z rozstaniem włącznie.
Smutne to ale niestety prawdziwe.
Klimat klimatem, zaspokojenie zaspokojeniem,ale odpowiedzialność za drugiego człowieka powinna być zawsze na pierwszym miejscu
Masz racje. odpowiedzialność za drugą osobę jest jednak pochodna odpowiedzialności za własne czyny i decyzje. I już na tym etapie wszystko potrafi się zawalić…
Zgoda, ale o ile zrobienie sobie krzywdy owocuje jedynie kacem moralnym, złym samopoczuciem i słusznym oskarżaniem siebie pomniejszonym o wyszukiwanie okoliczności łagodzących, o tyle wyrządzenie krzywdy (nieistotne czy fizycznej czy psychicznej) drugiej osobie ma skutki nieodwracalne w psychice i relacjach na tym niewidocznym dla nas poziomie – wewnątrz drugiej osoby…Psuć zawsze jest łatwo, naprawiać – niemożliwe, a przynajmniej trudne…Wydaje mi się, że głównym powodem krzywdzenia jest egoizm i narcyzm…
Równie częstym jest także zwykła niewiedza. I o ile z tymi egoistami niewiele da się wskórać to jednak ich właśnie piętnując a co najważniejsze alternatywę przedstawiając, być może, ale niestety tylko być może, sprawimy że kilku innych „niezorientowanych” na oczy przejrzy. I najlepiej aby przejrzeli przed faktem. Naprawiać jest baaaaaaaaaardzo trudno. Wiem bo sam przez to przechodziłem
Pięknie wszystko opisujesz, nie powiem. Ale coś mi tu nie gra. Zaczęłam czytać i przeczytam do końca. Lecz mam nieodparte wrażenie, że chyba nie jesteś do końca… Mmm… Prawdziwy? Lecz nie w złym tego słowa znaczeniu. To tak, jakbyś pokazywał tylko tyle siebie w swoich tekstach, na ile czujesz się dobrze, bezpiecznie. Być może się mylę. :) Jednakże ogromne pokłony za odwagę. Te akurat, to Ci się należą. :) Pozdrawiam.
Dziękuje za pochwały :)
Masz rzeczywiście racje, że w moich tekstach pokazuje tylko część siebie. Pisze przede wszystkim a może tylko o tym na czym się znam , czy to z własnego doświadczenia czy bazując na wielu rozmowach czy wręcz zwierzeniach. Starając się być przy tym jak najbardziej prawdziwy i to często aż do bólu. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu choć tą dosłowność zostawiam sobie na realne znajomości :)
A szkoda. Bo coś mi mówi, że masz o wiele więcej do zaoferowania niż wywijanie… różnymi rzeczami :P a da się być prawdziwym sobą bazując na cudzych zwierzeniach? Obawiam się, że ta Twoja prawdziwa dosłowność najmniej przejawia się w słowach, a zawita w czynach, ale mniejsza o to :P z chęcią zapoznam się z kolejnymi wpisami. Choć napędza mnie bardziej ciekawość niż fascynacja :) Mmm… i jeśli mogę. Wspominałeś o licznych podróżach. Gdzie Cię nogi poniosły?
Zasadniczo wychodzę z założenia , że wywijanie różnymi rzeczami jest co najwyżej środkiem prowadzącym do celu i nie jest dla mnie celem samym w sobie.
Chodziło mi bardziej o to, że swoją prawdziwość ukazuje pisząc o tym na czym się znam również z własnego doświadczenia a nie, że wynika ona z czyich zwierzeń. Skądinąd bardzo dla mnie ważnych i wielce pouczających. Przede wszystkim jestem zdecydowanie staroświecki
podróże… obecnie trochę się co prawda zasiedziałem ale miałem być marynarzem i nim kontuzja zmusiła mnie do rzucenia kotwicy prawie opłynąłem świat dookoła. A i potem też w sumie ciężko mi było usiedzieć w jednym miejscu. Pracowałem i w UK i we Włoszech i w Irlandii… no i oczywiście pół Polski przemaszerowałem. :)
Środkiem do celu, powiadasz. Nie mnie to oceniać.
Staroświecki? To raczej bardziej zaleta niż wada, choć musisz przyznać, że na różnych płaszczyznach, różnie się to sprawdza.
Kawał świata :) tego Ci akurat zazdroszczę. Gdyby nie pewne koleiny byłabym dzisiaj na Wyspach zielonego przylądka bądź w Republice Środkowoafrykańskiej. Dlatego mnie to zaciekawiło.
Nie podchodzę w kwestii bycia staroświeckim w kryteriach wady czy zalety bo to rzeczywiście zależy od konkretnego zagadnienia a wręcz od konkretnego odbiorcy. Trzymam się uparcie swoich staroświeckich zasad i to bywa dla wielu tyleż nie zrozumiałe co wręcz męczące. No, ale to ich problem a nie mój :)
Afryki akurat nie miałem okazji odwiedzić. Nie licząc zawinięcia do Aleksandrii i przejścia przez Kanał Sueski