dwie „prawdy” jak dwa końce tego samego kija…

  

   Bardzo często można się spotkać ze stwierdzeniem czy też może raczej z przeświadczeniem, że Uległe (wszystkie?) to zakompleksione „kobiety” albo nie znające swojej prawdziwej wartości albo po prostu nic sobą nie reprezentujące i przez to na nic więcej nie zasługujące…. Kolejny mit i niedomówienie bo chociaż i takich kobiet niestety nie brakuje to stanowią one raptem znikomą cześć. Wręcz może nawet marginesową a z całą pewnością cześć przynajmniej w pewnym sensie patologiczną choć najczęściej niestety nie stają się takimi z własnej winy i w sumie bardziej zasługują na miano ofiar a nie uległych.

   Obok tego uogólnienia, według mnie krzywdzącego nawet i te kobiety, które rzeczywiście tak podchodzą do swojej uległości, równolegle można spotkać się ze stwierdzeniem, że tylko kobieta silna emocjonalnie, pewna siebie i znająca swoją prawdziwą wartość, może i potrafi ulegać w pełnym tego słowa znaczeniu. Ulegać najpełniej i najpiękniej i jedynie prawdziwie gdyż czynić to będzie z całą świadomością czym uległość być powinna. Ciężko co prawda taką zdobyć i jeszcze trudniej taką ujarzmić ale gdy już swoje miejsce odkryje to nic wspanialszego nie może się przytrafić facetowi, który zdołał nad nią zapanować. Innymi słowy chodzący  ideał… Ba. Jedynie poprawny ideał i jedynie prawdziwa uległość.

   I tak się tylko zastanawiam, która z tych dwóch przytoczonych „prawd oczywistych” czyni więcej szkód. Ta, uznająca Uległe zakompleksionymi i nic nie wartymi, czy też ta stawiająca na piedestale jedną tylko z grup a „cala resztę” wpędzająca w kompleksy lub, co niestety też się zdarza… wprost lub pośrednio tym, które to do tego ideału się nie podciągają odmawiająca wręcz prawa nazywania się Uległymi czy też niewolnicami, suczkami, sukami czy jak tam to komu bardziej pasuje…

   Dróg prowadzących do uległości jest zaś przecież tak wiele… tak wiele jest powodów dla których w uległości kobieta zaczyna szukać swojego szczęścia i spełnienia. I wchodzi w to oczywiście z całym bagażem dotychczasowych doświadczeń lub po prostu może być dopiero na początku drogi… nieuformowana… jeszcze nie odkryta… a już za zakompleksioną ją uważają lub co częsta bywa nawet gorsze, już na starcie odmawia się jej prawa do bycia ideałem?

   A może jeszcze tylko nie jest siebie w pełni świadoma… może rzeczywiście ma jeszcze opory spowodowane jakimiś tam, często i wyimaginowanymi ale dla niej bolesnymi kompleksami i przez to nie potrafi się w pełni na doznania otworzyć… może jeszcze nie poczuła w pełni czym uległość być dla niej samej powinna a tym samym nie potrafi tego w pełni wyrazić tak słowem jak i samą sobą… może jeszcze nie poznała tego kogoś kto potrafił w niej piękno dostrzec i to piękno jej samej pokazać lub co gorsza spotkała kogoś kto nie tylko, że nie potrafił jej „budować” ale swoją ignorancją lub brakiem chęci i zainteresowania nie tylko nie pokazał jej, że i ona może być ideałem ale spieprzył to najprościej mówiąc lub co gorsza utwierdzał ją w przekonaniu iż jest nic nie warta?

   A może po prostu jest jeszcze „brzydkim kaczątkiem” i potrzebuje jeszcze trochę czasu i odmawiając jej prawa do bycia ideałem sprawimy, że ten prawdziwy dla nas ideał, choć jeszcze ideałem nie będący, przeleci nam przed nosem i ktoś inny będzie się z niego mógł cieszyć i nim się rozkoszować?

 

…i to, co w nich zachodzilo… było piękne..

   Zbierałem się do tego tematu już w sumie od dawna choć ostateczną motywacją były wypowiedzi na ten właśnie temat pewnego blogera. Którego to nie będę wprost palcem wytykał gdyż w sumie nie chce się w polemikę z nim wdawać. Jego punkt widzenia został według mnie przedstawiony poniżej pewnego poziomu przyzwoitości i kultury i tym samym zmuszony byłbym zniżyć się niejako do jego poziomu wypowiedzi…

   Prawda jest jednak taka, że co raz częściej ostatnimi czasy fotograficy szukając innego sposobu wyrazu, zatrudniają modelki, które to mniej lub bardziej odbiegają od powszechnie obowiązującego kanonu piękna. Oczywiście tego kanonu piękna „made by Photoshop”, gdzie surowa fotka poddawana jest tak wielu możliwym modyfikacjom i upiększeniom, że z prawdziwej modelki już niewiele zostaje a w efekcie końcowym otrzymujemy nie tyle jej akt co raczej wyobrażenie danego fotografika czym owo piękno jest w istocie… powstaje dzięki temu wszechobecna i zalewająca nas zewsząd papka wystylizowanych i przerobionych ciał mających niewiele wspólnego z rzeczywistością a czasem i nawet pięknem. Nie ma się wiec co dziwić tym spośród nich, którzy szukając czegoś nowego aby wypłynąć i zabłysnąć zabierają się za akty kobiet otyłych. Oddając tym samym takim kobietom swoiście niedźwiedzią przysługę…

bo chociaż nie to jest piękne co pięknym się wydaje a to co się komu podoba… to jednak przede wszystkim piękno jest w oczach patrzącego. A przynajmniej tam powinno być w pierwszej kolejności…  aby móc piękno przekazać… najpierw samemu trzeba umieć je dostrzec, czyż nie?

 

  

   Zrozumiałym jest dla mnie fakt, że nie każdy to piękno dostrzeże w kobiecie o rubensowskich kształtach. Będą i tacy też niestety co darują sobie wszelkiego rodzaju eufemizmy i będą wypowiadać się wprost i najczęściej niestety po chamsku. Tak o takich aktach… o ich twórcach… jak i o samych modelkach również. Wiadomo zaś … o gustach się nie dyskutuje i każdy je ma takie jakie ma… nie da się nikogo na silę zmusić aby dostrzegł piękno tam gdzie go po prostu nie widzi. Można by więc toczyć niekończącą się dysputę nad tym czy w takich aktach jest piękno w ogóle jakoweś i czy w ogóle jakoweś piękno jest w „nadmiarze ukochanego ciałka”. Dysputę jałową, będąca tylko marnowaniem czasu i będącą pożywką dla tych wszystkich co w próbie leczenia własnych jakichś kompleksów zapomnieli by, że prawo do własnego zdania i wolność słowa nie powinny być mylone ze zwykłym chamstwem. To, że coś nam się nie podoba nie daje nam prawa do obrażania innych. A tym bardziej do ranienia czyich uczuć…

   Zbyt wielu z nas zapomina i to zdecydowanie zapomina za często, że po drugiej stronie stoi bardzo często wrażliwy człowiek mogący nawet nasze w miarę ogólne komentarze odebrać w sposób jak najbardziej osobisty. I tak przy otyłości, jak zresztą i przy wielu innych sprawach mniej lub bardziej o kompleksy mogących zahaczać, wszelkiego rodzaju nasze impertynencje mogą mu odebrać kawałek szczęścia lub cofnąć o krok lub i więcej w drodze do samoakceptacji. Raniąc go czy zwłaszcza ją… świadomie bądź nie, odbieramy im prawo do szczęścia które to prawo ma przecież każdy człowiek. Zanim wiec coś powiemy… czasami pomyślmy… to ponoć nie boli… pomyślmy, że za każdym takim aktem stać mogą setki kobiet nie tylko z modelką się utożsamiające ale dużo pełniej rozumiejące czym dla tej modelki mogło być pozowanie do aktu. Może choć przez chwile czuła się piękną? Może dzięki niej, oglądając jej fotkę jakaś inna kobieta zacznie dostrzegać piękno w sobie? Może dzięki temu jakaś kobieta uwierzy, że ma prawo być szczęśliwa i czuć się piękną?

        
 

   Tym bardziej jeśli mowa nie o płatnych modelkach, które też mogą oczywiście spory stres przeżywać ale gdy przed aparatem staje taka „normalna” kobieta na co dzień musząca na temat swojej nadwagi wysłuchiwać wszelakich impertynencji. Nie sama sesja będzie więc dla niej ważna. Nie pozowanie do aktów samo w sobie a zrzucenie z siebie choćby tylko na te kilka… kilkanaście minut wszelkich lęków, kompleksów i konwenansów. Nie o samą nagość nawet choć rozebranie się przed kamerą może być dla nich wręcz traumatycznym przeżyciem i tylko mając odpowiednie wsparcie zdoła się temu poddać… a jeśli po drugiej stronie stoi człowiek potrafiący dojrzeć w niej to piękno i to piękno im później pokazać… to tym bardziej nie powinno się jej odmawiać tak samej odwagi jak i prawa do poczucia się piękną. Choćby tylko we własnych oczach… ale tą przemianę jaka w takiej kobiecie może zachodzić, tak na prawdę zrozumieć i docenić może tylko ktoś kto był tego świadkiem… Mogą się nam nie podobać takie akty… może nam się nie podobać kobieta otyła… ale wypadałoby przynajmniej uszanować jej odwagę i jej prawo do poczucia się piękna i szczęśliwą… Czasami po prostu warto ugryźć się nawet w język? Tego jednak niestety co poniektórzy nigdy nie zrozumieją. Nie zrozumieją jak niszczące może być jedno słowo tylko nawet.

   Powiecie pewnie, że to tylko złudzenie piękna i szczęścia a i tak nadal będą zżerane od środka kompleksami? Być może… tylko kto dał nam prawo aby o tym decydować… i co jeśli… co jeśli to piękno tkwi w nich rzeczywiście i to ci którzy go nie potrafią lub nie chcą dostrzec są ślepcami? Piękno przecież niejedno ma imię… szukając go tylko w kobiecej figurze lub urodzie w jakim świetle sami siebie stawiamy?

   Wydawać by się mogło, że zwłaszcza po ludziach oficjalnie się z BDSM utożsamiających chyba jednak czegoś więcej można by się spodziewać…

 

ból…

 

czyli ….ups….zaczynają się schody?

    Wydawałoby się to takim oczywistym niemniej jednak nadal dla wielu nie zauważalnym lub może nie do przyjęcia. Czy tego chcemy czy nie, nie każda Uległa jest czy będzie z natury masochistką a co za tym idzie i ich podejście do bólu może być ze wszech miar odmienne. Od trudnej do powstrzymania potrzeby aż po szczerą niechęć. Ba, są i takie, które nie bólu szukać będą w relacjach D/U i które bólu wręcz nie będą tolerować. Zastosowanie go wobec nich będzie jednoznaczne z przegięciem i spotka się ze zdecydowaną odmową. Często też zdarza się i tak, że Uległa po prostu będzie się bólu bała.

 

Zapominamy także chyba zbyt często, że to co dla jednych jest celem samym w sobie dla większości jest jednak tylko środkiem prowadzącym do celu. A jeszcze częściej tylko środkiem wyrazu mającym okazać ich uległość . Nie będzie więc sunia dupci nam chętnie wystawiała na razy dlatego, że uwielbia ten piekący ból bata na swoim tyłeczku, czy też naszej nań spadającej dłoni ani też nie sam ból klamerek zaciskających się na sutkach bądź płatkach cipki będzie ją tak na prawdę interesował a fakt, że robi to dla nas. Nie dla bólu więc będzie się jemu podawała a w ramach ofiarowania siebie Panu właśnie poprzez ten ból. Dla niej będzie się najczęściej liczył ten właśnie podtekst i w tym kontekście będzie nie tylko ulegała ale i na mniej lub więcej bólu będzie gotowa. Dla niej po prostu nie tyle sam bat się będzie liczył a bardziej jednak ręka, która ten bat trzyma… Innymi słowy, im sobie bardziej zasłużymy na jej zaufanie i oddanie tym więcej od niej i tym chętniej i z tym większym oddaniem również i jej bólu otrzymywać będziemy.

 

   A do tego jeśli ten ból podamy jej odpowiednio i umiejętnie, sprawić możemy, że już nie tylko grzecznie będzie się jemu dla nas poddawać ale czynić to będzie ze szczerej chęci ofiarowania nam go jeszcze więcej… jeszcze pełniej i jeszcze dzielniej. Bo chyba o to przecież właśnie i chodzi, czyż nie? Nie o sam ból ale o tą szczerą i niekłamaną CHĘĆ ofiarowania nam siebie… poprzez ból również. I dumę. Dumę z siebie samej. Dumę z oddania się Panu i sprostania kolejnemu wyzwaniu. Dumę z bycia Uległą
 
 
 
 
 

 

Nie wiem jak wy ale ja uważam, że właśnie takimi chwilami tworzy się piękno płynące z uległości…

a, że bolało?

hmm… A nie powinno? :D

 

 

 

 

w starej fabryce…

 

Ktoś, coś wspominał o starej opuszczonej fabryce? :))

 

   Temat opuszczonej fabryki przewija się dość często nie tylko w marzeniach Uległych ale również i w fotografii fetysz i BDSM. Jednym, według mnie z najlepiej potrafiącym oddać ten mroczny nastrój jest Calvato, którego pracami w tym poście pozwolę się wspierać… artysta szczególny nie tylko w kreowaniu scen ale również odżegnujący się od używania Photoshopa. Można wiec mieć przynajmniej pewność, że modelki jego rzeczywiście tak a nie inaczej się prezentują jak je można na fotkach oglądać… choć przy niektórych jego pracach, można odnieść wrażenie, że są one tylko dodatkiem do „ogólnej koncepcji”? :)))

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

   Sceneria w sam raz pasująca do ukoronowania marzeń o byciu porwaną… wywiezioną w nieznane miejsce… i… tu następują rożne wariacje na temat ale niewątpliwie jedną z ważnych kwestii dodającą pikanterii całej sprawie jest ta właśnie niepewność, co za chwile może nastąpić… wskazane byłoby więc nawet celowe „porwanej” wystawienie na tą niepewność i… jej przedłużenie… a co… a niech sobie poczeka… tak tylko na wypadek wszelki zadbawszy aby się nam jednak nie rozmyśliła i nie uciekła nie zapomnijmy „delikwentki” związać lub w inny sposób ubezwłasnowolnić  :)))

 
                            
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

a co dla niektórych może być nawet najważniejszym… taka stara fabryka będzie wręcz rajem dla miłośniczek podwieszania… :)))

 

             

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 
   ehh… nic tylko zacząć szukać gdzie pod bokiem najbliższa taka fabryka się znajduje?
Tyleż możliwości… tyleż ciekawych opcji i zastosowań…
a to przecież i tak byłby tylko wstęp do prawdziwego wyzwania jakim byłoby po takiej sesji domycie naszej „suni”? :)))
 
 
 

domin pantoflarzem?

  

   W swoim ostatnim poście Docile poruszyła dwa dość ważne tematy. Ważniejszym dużo jest ten o przyjaźni jaka powinna być tworzona w relacjach D/U. Ale o tym już przecież pisałem i choć pewnikiem do tego jeszcze nie raz będę musiał powrócić, to dziś jednak „przyczepie” się do innej sprawy…

   Czy Domini pozostający w stałych związkach, wobec swoich żon rzeczywiście bywają takimi „pantoflarzami”? Uległy wobec żony a przynajmniej wobec niej spolegliwy, czy nie szuka więc tylko wyżycia się na innej kobiecie? Może więc raczej szuka odreagowania stresu, że ze ślubną nie może tak jakby chciał i na domiar złego nie miał nawet odwagi wspomnieć jej o swoich preferencjach? Czy nie jest to dla niego więc tylko łatwy seks z pikantnymi szczegółami? A może potrzebuje poczuć się kimś wyjątkowym w oczach kobiety? Kimś, kim już dawno przestał być w oczach swojej żony a frustracja narastająca w nim z tego powodu niekiedy przez lata sprawiła, że to pragnienie stało się przewodnim i już nie wystarcza mu „zwykła miłość” ale właśnie takiego wręcz zaślepienia sobą potrzebować będzie a to przecież najprościej znaleźć właśnie u Uleglej? Bo przecież gdyby był rzeczywiście dominującym facetem to byłby nim od początku także i wobec swojej żony a skoro nad ślubną nie potrafił zapanować i jej zdominować, to co? Znalazł po prostu głupszą, która się na jego niby dominacje dala nabrać bo jeszcze go poznać nie zdołała?

   Wielu facetów nadal myli i mylić będzie dominowanie nad kobietą ze zwykłym się nad nią znęcaniem. Będą u Uległych szukać odreagowania swoich problemów nie tylko z małżonką ale i wszelakich innych. Taki model, gdzie Uległa jest w sumie ofiarą nie jest bynajmniej zarezerwowany dla facetów pozostających w stałych związkach. Wiele innych frustracji mogą oni zechcieć na Uleglej wyładować choć zazwyczaj tylko wobec Uległych są takimi „macho” a w życiu codziennym ta ich „siła i dominacja” jest jak bańka mydlana… Najprościej rzecz ujmując… czując się nieudacznikami w życiu codziennym będą się chcieli dowartościować kosztem Uległej. Będą więc na jej uległości i oddaniu żerować i się nim tuczyć. Sami swoje ego podbudowywać, nic w zamian tak na prawdę Uległej nie dając. Choćby tylko dlatego, że będą od początku do końca przeświadczeni, że Uległa potrzebuje do szczęścia takiego a nie innego traktowania. Nie będą więc w niej widzieć drugiego człowieka którego trzeba budować a tylko obiekt seksualny do spełniania swoich zachcianek i do podbudowywania swojego ego… Są więc niczym jak pijawka wysysająca to co w Uległej najpiękniejsze…

   Nie zawsze jednak musi być aż tak bo jest i inna strona medalu. Nie ma się co okłamywać i większość z nas do BDSM przyciągnął łatwy seks, chęć dowartościowania się, chęć spełnienia swoich perwersyjnych nawet zachcianek lub po prostu czysta ciekawość jak to jest „poczuć się Panem i Władcą Absolutnym”. Nie ma w tym nic złego o ile tylko oczywiście nauczymy się dostrzegać w Uległej kobietę… osobę, która ma swoje prawa a jednym z nich jest prawo do szacunku. Gdy oprócz „Ja” zaczynamy dostrzegać też i Uległą, jej potrzeby, jej uczucia i jej pragnienia.

   I jeśli tego „czegoś”, opartego na szacunku do Uległej zabraknie niczym nie będziemy się różnić od tej całej masy pseudo dominów. A różnić się warto. Nie dla samej świadomości, że jednak tworzymy a nie, że jesteśmy tylko oszołomami żerującymi na naiwności, niewiedzy i potrzebach innych. Tworząc… budując… otrzymujemy przecież w zamian coś o czym taki oszołom, frustrat czy inny „macho” nawet nie będzie mógł marzyć…

 

„seksowne” (?) obuwie…

 

   Slut w niedawnym poście zachwycała się nad „gustownymi”, klimatycznymi (poniekąd) bucikami wypatrzonymi na necie i u pewnej hmm… wokalistki …

     http://my-submission.blog.onet.pl/496-Obcasiki,2,ID427248901,n

 
   Zachwyt i gdybanie o przyjemności z posiadania takowych w komentarzach pod tym postem Slut sprowokował mnie do pokazania bucików nie do końca jednak mających coś wspólnego z przyjemnością. I wbrew pozorom nie chodzi mi o buty „hiszpańskie”, które to mi Slut „wypomniała”, bo te to wiadomo… raz, że wyszły już z mody a ponadto jak tu by można było ufać „hiszpańskim butom”… „made in china”? :)))    
 
   Wiadomo… nie ma to jak kobieta w „szpilkach” i nawet nie fetyszyści wysokich obcasów, przyznają pewnie temu racje… w pewnym jednak momencie, to zafascynowanie „wysokością” może zmienić seksowny bucik w prawdziwe „narzędzie tortur”. Zwłaszcza jeśli zafundujemy Uleglej sesje w „baletkach” :D
 
 
        

  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

  

   Buciki te oczywiście prezentuje fotkami nieocenionego Johna Tisbury’ego. Wielkiego miłośnika tychże… zaś za dowód jakim wyzwaniem mogą być dla Uległych takie „baletki” niech świadczy chociażby tylko fakt, że jego modelki w większości przypadków nawet nie próbowały się z nimi zmierzyć i do fotek w tych „bucikach” pozowały siedząc lub leząc. :)))

… ale to i tak „pikuś” w porównaniu z czym takim?  :)))

 

   Powyższe jednak jeszcze mają swój czar i urok… przynajmniej jak się dobrze przyjrzeć (hehe)… poniższe zaś, to już (chyba?) jednak mała przesada… chyba, że za kare tylko która „sunia” bywa aż tak niegrzeczna? :)))

 

 
   Różnie to jak widać z tymi bucikami (ponoć) seksownymi bywać może… tak, czy siak… i tym sobie na miano męskiego szowinisty zapewne zasłużę… domin nie preferujący i twardo nie trzymający się zasady, że jego Uległa ma być naga i bosa (!!), naraża się niewątpliwie na wielkie wydatki bo wybór jest spory…
 
 
 

   …a wiadomo jaki to stosunek kobiety do butów maja, no nie? Wiadomo? Jasne, że wiadomo. Tak wiec i „w klimacie” może być im ich wiecznie za mało :)))

 

lanie po „angielsku”…

   A wydawałoby się, że nie ma nic prostszego niż przełożenie „delikwentki” przez kolano… to jednak co nam kojarzy się po prostu ze zwykłym „laniem po dupsku” i co najwyżej będziemy rozważać w aspekcie kary lub nagrody… będą jednak i tacy co MUSZĄ to rozebrać na czynniki proste… opisać… sprecyzować… podzielić… i co najważniejsze uczynić „sztuką dla sztuki”…

   Mowa oczywiście o Angolach… no, ale kto zna ich i to typowo angielskie podejście do życia charakteryzujące się przeświadczeniem, że oni sami są w porządku a tylko cały ten cholerny świat w nogę iść nie chce, tego nie dziwi i ich specyficzne podejście do samego lania po dupsku również… sorki… do ich podejścia do SPANKINGU… CANINGU… i WHIPPINGU… że o najważniejszych tylko wspomnę bo jakbym za głęboko zaczął się w to zagłębiać jak co poniektórzy , to by się w końcu mogło zrobić po prostu żal tej „biednej” dupci? :)))

 

  

   Różnice w „angielskim” podejściu do „lania” można znaleźć nie tylko w samym podziale ze względu na zastosowane „narzędzie” tak konkretnie i stanowczo wyszczególnianym. Może nawet ważniejszy jest fakt, że samo bicie odbywa się bez krepowania, czyli poniekąd w „pozycji wolnej” (wymuszonej w dużej mierze przez specyfikę angielskiego prawa) gdzie to Uległa sama z siebie dzielnie bądź grzecznie wystawia dupcie na razy lub też z niewielkim w sumie tylko „przymuszeniem” lub przytrzymaniem za włosy bądź ręce…

   Najczęściej będzie to wiec związane z całym spektaklem w jaki sposób to się odbywa bo towarzyszy temu mniej lub bardziej konkretna Role-Play. Bez względu na to jednak czy będą to „fantazje” szkolne czy inne samo lanie przedstawiane jest raczej w aspekcie kary i w aspekcie kary „podawane”. Nie tak dawno w sumie kary cielesne odrzucone zostały ze szkół i z wychowania. Pewnie dlatego, że sporej części „karanych” i karzących dawało to zbyt dużą satysfakcje? :)))

   Z założenia więc, w pewnym sensie „angielski styl” opiera się na karaniu i ten aspekt jest akcentowany. I choć oczywiście w większości przypadków będzie on u obu stron w ten czy inny sposób wywoływał podniecenie, to jest on jednak raczej jak już to traktowany jako gra wstępna. Rzadko więc połączone jest lanie ze stymulowaniem stref erogennych. Często zaś „nagość” ogranicza się tylko do ściągnięcia majtek „delikwentce” a i to przecież nawet nie zawsze i dla niektórych jest wiec sztuką dla sztuki nie mającą wręcz nic wspólnego z seksem jako takim a nawet i tylko ze zwykłą stymulacją. Innymi słowy, po laniu obie strony często, gęsto idą w swoje strony, czysto seksualnego spełnienia szukając gdzie indziej gdyż taki zwłaszcza styl preferować będą Uległe nie szukające w BDSM samego seksu, co potrzebujące poczucia ukarania. I sama ta kara im do szczęścia wystarcza. Przynajmniej od karzącego więcej nie chcą i więcej też i nie oczekują… jak tego uczucia „rozkosznego” pieczenia „ukaranego” tyłeczka…
 
 

   …i chociaż nie mam zamiaru nawet zaprzeczać efektowności wizualnej takiego (nie)grzecznej dupci potraktowania to nie każdemu taki akurat styl musi odpowiadać bo czegoś całkiem innego może przecież szukać w BDSM.

   Nikt nam nie każe (na szczęście?) z Angoli brać przykładu tylko dlatego, że PONOĆ (!!) są właśnie prekursorami lania po dupci. (!!??) :)))

   Zwłaszcza, że my Polacy, nie gęsi i też swój styl mamy i choć inni z całą pewnością zechcą się pod to podszywać to jak by na to nie patrzeć to „pasowanie” nasze jest i kropka.

I wszystkim innym od tego wara !!! :)))

 
 

słowo o SŁOWIE

 

SAFEWORD

     SŁOWO BEZPIECZEŃSTWA jest traktowane jako jeden z ważniejszych aspektów BDSM odróżniających BDSM od zwykłego molestowania czy wykorzystywania seksualnego i kto go nie stosuje albo co gorsza nie respektuje, ten w ogóle nie powinien być uważany za „Pana” i omijany szerokim łukiem a nawet według wielu, wręcz publicznie napiętnowany aby nie krzywdził innych… to, że Uległa pragnie zostać „wykorzystana” i „skrzywdzona” w niczym nie zmienia faktu, że ma to się odbywać na bazie jej przyzwolenia na to. I tylko tak ma to sens zresztą. Nie dziwi mnie więc podejście kilku grup miłośników BDSM które niestosowanie się do SŁOWA a nawet jego nie stosowanie starają się zakwalifikować wprost jako przestępstwo w myśl prawa.
   
   Uległa bowiem nie tylko ma prawo do określenia, przynajmniej wstępnego jakim praktykom chce i jest się w stanie poddać, co następuje na etapie poznawania się, ale ma też prawo móc wycofać się w każdym momencie. Tak z konkretnej praktyki, jak i z całej sesji. Mając PRAWO zdanie zmienić tak z powodu zbytniego dyskomfortu, jak i z powodu bólu który przerósł po prostu jej oczekiwania i możliwości… czy też z prozaicznego rozwiania się magii tak samej sesji jak i dominującego…

    Bez względu zaś na powody jakimi by to mogło by nie być spowodowane, po prostu MUSI mieć ona możliwość wycofania się i w tym celu dysponuje… dysponować powinna SŁOWEM bezpieczeństwa a do tego też jeszcze i GESTEM bezpieczeństwa w sytuacjach gdy powiedzenie czegoś byłoby nie możliwe… i to nawet w przypadku jej zarzekania się, że wszystko grzecznie i dzielnie znieść potrafi.

   Pomimo dość zdecydowanej postawy wobec tych, którzy SŁOWA nie stosują, są jednak różnice w podejściu do stosowania samego SŁOWA i tu można wyróżnić dwie główne szkoły postępowania. Pierwsza z nich podchodzi do samego SŁOWA jak do świętości i jednoznacznie rozumie je jako NAKAZ do natychmiastowego zakończenia sesji. Inna z nich radzi/zaleca stosowanie dwóch rożnych słów bezpieczeństwa. Pierwsze z nich miało by być kategorycznym NAKAZEM do zaprzestania sesji więc w sumie tłumaczyć trzeba było by je jako zdecydowane „wystarczy-koniec” a drugie, inne słowo ma być tłumaczone jako „nie tak mocno”, czyli samo w sobie sesji nie odwołujące ale ma być znakiem dla dominującego, że zadawany ból lub przeżywana rozkosz jest już na granicy wytrzymałości Uległej i kontynuacja mogłaby tą granice przekroczyć i całą sesje szlag by mógł trafić…

    Biorąc jednak pod uwagę, że i z zapamiętaniem jednego SŁOWA Uległe w trakcie sesji czasami mają problem, stosowanie dwóch jeszcze tym bardziej sprawę może niepotrzebnie skomplikować. Bywają też sytuacje, że nadmiar bólu i rozkoszy spowoduje wypowiedzenie przez Uległą SŁOWA w kontekście potrzeby przerwy a nie przerwania całej sesji. Co raz częściej więc SŁOWO stosuje się w takim właśnie jego rozumieniu, że Uległa domaga się przerwy. To czemu jest w danej chwili poddawana musi być oczywiście natychmiast zaprzestane a jeśli jest związana to więzy muszą być przynajmniej poluzowane aby mogła się też znaleźć w bardziej komfortowej pozycji. Nie powinno to wiec jednak kończyć samej sesji w sposób jednoznaczny i kategoryczny a dać Uleglej czas na odetchniecie i podjecie ostatecznej decyzji czy chce kontynuować czy rzeczywiście chce przerwania sesji.

    Nasze podejście do SŁOWA powinno więc być z Uległą przedyskutowane aby w tej kwestii nie było najmniejszych nawet wątpliwości. Co dotyczy też również samego wyboru SŁOWA bezpieczeństwa tak aby dając ono Uleglej możliwość kontrolowania naszych działań oraz ich przerwania gdybyśmy się zagalopowali to jednak nie wprowadzało zamieszania w samą sesje. Nie może być więc to wybrane przez Uległą SŁOWO w żaden sposób kojarzące się z odmową. Nie powinny to być więc słowa typu „koniec”, „nie chce”, „przestań” bo siłą rzeczy uniemożliwiałyby chociażby tylko przeprowadzenie sesji/spotkania na bazie gwałtu czy też gdy Uległą podnieca to, że jest przez dominującego wykorzystywana właśnie POMIMO jej sprzeciwów i błagań aby tego nie robił. SŁOWO więc powinno być jak najbardziej neutralne a zarazem łatwe do zapamiętania. Często jest więc radzone aby słowem bezpieczeństwa było na przykład imię dominującego. A przy stosowaniu dwóch SŁÓW aby wykorzystać kolory gdzie „żółty” to przerwa a „czerwony” to koniec i kropka.

   Jakiekolwiek by jednak ono nie było, i bez względu jak do niego byśmy podchodzić się zdecydowali, nie podlega najmniejszej dyskusji, że SŁOWO ustalone być musi a nie stosowanie się do niego jest według mnie rzeczywiście przestępstwem. Nie w myśl prawa niestety ale jest przestępstwem przeciwko zaufaniu jakim nas obdarzono i przeciwko zdrowemu rozsądkowi bo przecież żaden z nas nie jest nieomylny i choćbyśmy nie wiem jak uważali zawsze może się zdarzyć, że ten jakiś jeden malutki szczególik może niestety umknąć naszej uwadze…

   A to czy Uległa chce posiadać takie słowo bezpieczeństwa i czy w ogóle będzie chciała je stosować/wykorzystywać to już zupełnie inna bajka :D

 

pokazac calemu swiatu…

 

Dzisiaj z innej beczki… coś dla prawdziwych „twardzieli” :)))

   Nie z tego powodu bynajmniej , że poddanie się tatuowaniu samo w sobie to jakiś tam szczególny przejaw bycia twardym gościem… to już nie w dzisiejszych czasach… nie każdy jednak będzie mógł sobie po prostu pozwolić nawet na zwykły tatuaż jako taki i to z wielu rożnych powodów… nie mówiąc już o takich tatuażach  :)))

                         
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

                        

  
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
   Zdecydowanie łatwiej czymś takim zwrócić na siebie uwagę „suni” w potrzebie choć głównie to na plaży i na basenie… w każdej zaś innej sytuacji tym co potrzebują i chcą w jakiś jednoznaczny sposób swoje preferencje okazywać… pozostaje zawsze jakiś stylowy sygnet choć na takowym triskelion np. może nie za bardzo się rzucać o oczy.

A już na pewno nie aż tak rzucać się w oczy… :)))

   Oczywiście podejście do tego może być bardzo rożne bo i znajdą się i Uległe raczej niezbyt zainteresowane tak czy i inaczej wytatuowanym Panem, no ale…
 
…jeśli ktoś natknął się gdzieś na necie na inne jeszcze tego typu tatuaże, lub sam jest takowego posiadaczem to proszę o ich podsyłanie a chętnie u siebie je zaprezentuje :)