słowo o SŁOWIE

 

SAFEWORD

     SŁOWO BEZPIECZEŃSTWA jest traktowane jako jeden z ważniejszych aspektów BDSM odróżniających BDSM od zwykłego molestowania czy wykorzystywania seksualnego i kto go nie stosuje albo co gorsza nie respektuje, ten w ogóle nie powinien być uważany za „Pana” i omijany szerokim łukiem a nawet według wielu, wręcz publicznie napiętnowany aby nie krzywdził innych… to, że Uległa pragnie zostać „wykorzystana” i „skrzywdzona” w niczym nie zmienia faktu, że ma to się odbywać na bazie jej przyzwolenia na to. I tylko tak ma to sens zresztą. Nie dziwi mnie więc podejście kilku grup miłośników BDSM które niestosowanie się do SŁOWA a nawet jego nie stosowanie starają się zakwalifikować wprost jako przestępstwo w myśl prawa.
   
   Uległa bowiem nie tylko ma prawo do określenia, przynajmniej wstępnego jakim praktykom chce i jest się w stanie poddać, co następuje na etapie poznawania się, ale ma też prawo móc wycofać się w każdym momencie. Tak z konkretnej praktyki, jak i z całej sesji. Mając PRAWO zdanie zmienić tak z powodu zbytniego dyskomfortu, jak i z powodu bólu który przerósł po prostu jej oczekiwania i możliwości… czy też z prozaicznego rozwiania się magii tak samej sesji jak i dominującego…

    Bez względu zaś na powody jakimi by to mogło by nie być spowodowane, po prostu MUSI mieć ona możliwość wycofania się i w tym celu dysponuje… dysponować powinna SŁOWEM bezpieczeństwa a do tego też jeszcze i GESTEM bezpieczeństwa w sytuacjach gdy powiedzenie czegoś byłoby nie możliwe… i to nawet w przypadku jej zarzekania się, że wszystko grzecznie i dzielnie znieść potrafi.

   Pomimo dość zdecydowanej postawy wobec tych, którzy SŁOWA nie stosują, są jednak różnice w podejściu do stosowania samego SŁOWA i tu można wyróżnić dwie główne szkoły postępowania. Pierwsza z nich podchodzi do samego SŁOWA jak do świętości i jednoznacznie rozumie je jako NAKAZ do natychmiastowego zakończenia sesji. Inna z nich radzi/zaleca stosowanie dwóch rożnych słów bezpieczeństwa. Pierwsze z nich miało by być kategorycznym NAKAZEM do zaprzestania sesji więc w sumie tłumaczyć trzeba było by je jako zdecydowane „wystarczy-koniec” a drugie, inne słowo ma być tłumaczone jako „nie tak mocno”, czyli samo w sobie sesji nie odwołujące ale ma być znakiem dla dominującego, że zadawany ból lub przeżywana rozkosz jest już na granicy wytrzymałości Uległej i kontynuacja mogłaby tą granice przekroczyć i całą sesje szlag by mógł trafić…

    Biorąc jednak pod uwagę, że i z zapamiętaniem jednego SŁOWA Uległe w trakcie sesji czasami mają problem, stosowanie dwóch jeszcze tym bardziej sprawę może niepotrzebnie skomplikować. Bywają też sytuacje, że nadmiar bólu i rozkoszy spowoduje wypowiedzenie przez Uległą SŁOWA w kontekście potrzeby przerwy a nie przerwania całej sesji. Co raz częściej więc SŁOWO stosuje się w takim właśnie jego rozumieniu, że Uległa domaga się przerwy. To czemu jest w danej chwili poddawana musi być oczywiście natychmiast zaprzestane a jeśli jest związana to więzy muszą być przynajmniej poluzowane aby mogła się też znaleźć w bardziej komfortowej pozycji. Nie powinno to wiec jednak kończyć samej sesji w sposób jednoznaczny i kategoryczny a dać Uleglej czas na odetchniecie i podjecie ostatecznej decyzji czy chce kontynuować czy rzeczywiście chce przerwania sesji.

    Nasze podejście do SŁOWA powinno więc być z Uległą przedyskutowane aby w tej kwestii nie było najmniejszych nawet wątpliwości. Co dotyczy też również samego wyboru SŁOWA bezpieczeństwa tak aby dając ono Uleglej możliwość kontrolowania naszych działań oraz ich przerwania gdybyśmy się zagalopowali to jednak nie wprowadzało zamieszania w samą sesje. Nie może być więc to wybrane przez Uległą SŁOWO w żaden sposób kojarzące się z odmową. Nie powinny to być więc słowa typu „koniec”, „nie chce”, „przestań” bo siłą rzeczy uniemożliwiałyby chociażby tylko przeprowadzenie sesji/spotkania na bazie gwałtu czy też gdy Uległą podnieca to, że jest przez dominującego wykorzystywana właśnie POMIMO jej sprzeciwów i błagań aby tego nie robił. SŁOWO więc powinno być jak najbardziej neutralne a zarazem łatwe do zapamiętania. Często jest więc radzone aby słowem bezpieczeństwa było na przykład imię dominującego. A przy stosowaniu dwóch SŁÓW aby wykorzystać kolory gdzie „żółty” to przerwa a „czerwony” to koniec i kropka.

   Jakiekolwiek by jednak ono nie było, i bez względu jak do niego byśmy podchodzić się zdecydowali, nie podlega najmniejszej dyskusji, że SŁOWO ustalone być musi a nie stosowanie się do niego jest według mnie rzeczywiście przestępstwem. Nie w myśl prawa niestety ale jest przestępstwem przeciwko zaufaniu jakim nas obdarzono i przeciwko zdrowemu rozsądkowi bo przecież żaden z nas nie jest nieomylny i choćbyśmy nie wiem jak uważali zawsze może się zdarzyć, że ten jakiś jeden malutki szczególik może niestety umknąć naszej uwadze…

   A to czy Uległa chce posiadać takie słowo bezpieczeństwa i czy w ogóle będzie chciała je stosować/wykorzystywać to już zupełnie inna bajka :D

 

pokazac calemu swiatu…

 

Dzisiaj z innej beczki… coś dla prawdziwych „twardzieli” :)))

   Nie z tego powodu bynajmniej , że poddanie się tatuowaniu samo w sobie to jakiś tam szczególny przejaw bycia twardym gościem… to już nie w dzisiejszych czasach… nie każdy jednak będzie mógł sobie po prostu pozwolić nawet na zwykły tatuaż jako taki i to z wielu rożnych powodów… nie mówiąc już o takich tatuażach  :)))

                         
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

                        

  
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
   Zdecydowanie łatwiej czymś takim zwrócić na siebie uwagę „suni” w potrzebie choć głównie to na plaży i na basenie… w każdej zaś innej sytuacji tym co potrzebują i chcą w jakiś jednoznaczny sposób swoje preferencje okazywać… pozostaje zawsze jakiś stylowy sygnet choć na takowym triskelion np. może nie za bardzo się rzucać o oczy.

A już na pewno nie aż tak rzucać się w oczy… :)))

   Oczywiście podejście do tego może być bardzo rożne bo i znajdą się i Uległe raczej niezbyt zainteresowane tak czy i inaczej wytatuowanym Panem, no ale…
 
…jeśli ktoś natknął się gdzieś na necie na inne jeszcze tego typu tatuaże, lub sam jest takowego posiadaczem to proszę o ich podsyłanie a chętnie u siebie je zaprezentuje :)
 

czepiając się szczegółów…

 

Pod niedawnym postem o wolnoamerykance pojawił się oto taki komentarz:

  

   „Master powinien szanować jedynie wcześniej ustalone z su/ką granice preferencji i upodobań i nie przekraczać ich. W tych granicach może robić z su/ką, co zechce, a su/ka jest po to, by czerpać przyjemność z bycia traktowaną w ten sposób.”   ~Master

 

   Jakże prawdziwie i jakże odpowiedzialnie, czyż nie? Ręce same się do oklasków składają? No, ba… w sumie powinny… gdyby nie to małe… wredne… i jakże upierdliwe „ale”… i gdyby rzecz rozbijałaby się tylko o to moje „ale” to być może podarowałbym sobie „czepianie się szczegółów”. Miałem jednak już kilka rozmów w międzyczasie, w których to pojawiły się spore wątpliwości co do słuszności takiego postawienia sprawy… tak więc… jednak przyczepie się do tych „szczegółów” z tym wszakże zastrzeżeniem, że nie samego autora komentarza będę się czepiać, gdyż jego podejście może być oczywiście jak najbardziej słuszne w kontekście jaki on miał na myśli i postu pod którym pojawił się jego komentarz…

   Chwała ~Masterowi za to oczywiście, że nie zapomina o zasadzie ustalania z Uległą jej preferencji i upodobań. Nadal zbyt wielu o tym nie pamięta lub i nie ma o tym nawet zielonego pojęcia. Nawet dla tych co wiedzą, pamiętają i szanują może to niestety zadziałać tak na prawdę tylko w przypadku Uległych mających już za sobą przynajmniej jakieś tam doświadczenia na bazie których mogłyby rzeczywiście określać swoje preferencje i upodobania. A i to nie do końca, bo te, jak i sama uległość podlega przecież ukierunkowaniu na konkretną osobę dominującą. To co kiedyś, z kimś innym sprawiało im przyjemność nie musi przynosić przyjemności też z kimś nowym a nawet i wręcz może odstręczać i przestać być nawet preferencją czy upodobaniem. A to co kompletnie do przyjęcia dla nich nie było w przypadku poprzedniego Pana, dla nowego są lub byłyby gotowe zrobić i to zrobić bardzo chętnie ale na początku mogą nie być tego jeszcze ani pewne ani świadome. Sama wielkość naszej „pały” może mieć przecież kolosalne znaczenie dla Uleglej i jej podejścia tak do seksu analnego jak i do głębokiego gardła, czyż nie? :)))

   A co dopiero mówić o początkującej, dopiero odkrywającej swoją uległość lub zgoła dopiero zbierającej się na odwagę do zrobienia pierwszego kroku w ten świat? Przecież Ona najczęściej jeszcze w ogóle nie ma preferencji i upodobań a raczej tylko wyobrażenia. Tak co do samego BDSM… co do swojej uległości… więc i silą rzeczy wyobrażenia tylko co do swoich preferencji i upodobań. Jakże często do tego mylne wyobrażenia bo oparte i zbudowane na doświadczeniach innych osób. Osób często nie do końca zawsze szczerze przedstawiających tak samo oblicze ICH (!) konkretnie uległości jak i tego w jaki sposób tak na prawdę i szczerze się w nich odnajdują.

   W necie znajdzie półprawdy, przekłamania, niedomówienia lub zgoła wręcz idiotyzmy i na ich bazie będzie podawała nam swoje „preferencje”. I to niekiedy nawet z przeświadczeniem, że takie a nie inne preferencje mieć POWINNA, bo ktoś jej wprost powiedział, że jeśli tego lub owego z chęcią Panu swojemu robić nie będzie, to w ogóle nawet Uległą nie jest, nie mówiąc już o tym, że tym bardziej na miano suki/niewolnicy/suni nie zasługuje. A często przecież można spotkać się i z takim właśnie (o zgrozo!!) „wprowadzeniem” w świat BDSM.

   W jednym a zwłaszcza w drugim przypadku dość ostrożnie trzeba więc jednak do tych preferencji i upodobań podchodzić tak, aby nie doprowadzić do tego, aby coś naszej Uleglej przestało się podobać lub aby coś co mogłoby się zacząć jej podobać nie przegapić. I przyznając racje, że w ustalonych granicach dominujący może zrobić z Uległą „wszystko”, bo przecież tego właśnie lub miedzy innymi tego właśnie może Ona od niego oczekiwać, to jednak już z tą jej przyjemnością bycia tak traktowaną byłbym już zgoła ostrożniejszy i bynajmniej nie tak do tego podchodził…

   …gdyż… nie okłamujmy się Panowie… nie w tym rzecz aby to Uległa czuła się szczęśliwą z takiego a nie innego traktowania dlatego, że jest „suką”. Szczęście płynące z bycia czyjąś własnością nie jest bowiem obowiązkiem Uleglej a raczej przywilejem dominującego. Na który to przywilej trzeba sobie najpierw zasłużyć !!!

A co Wy o zacytowanym komentarzu myślicie?

  

Teatr jednego aktora (?)

 

…bo nikt nie obiecywał, ze będzie łatwo, prosto i tylko przyjemnie…

  

   Czy BDSM jest grą? Czy grą, zabawą i przygodą być powinno? Czy TYLKO grą, zabawą lub przygodą być powinno? hmm… będą i tacy co przytakną i to z zapałem… będą i tacy którzy takie podejście do tego „Świętego Grala” uważać będą wręcz za bluźnierstwo…. A prawda… cóż… prawda oczywiście dla wielu z nas leżeć będzie gdzieś tam po środku i BDSM po głębszej analizie może po prostu okazać się hmm… teatrem?

   I to zazwyczaj teatrem jednego aktora…  lub jednego artysty ogólniej rzecz ujmując… na potrzeby dalszych rozważań oczywiście tylko… :)))

   Pomijając RolePlay gdzie to obie strony wcielają się w postaci i to obie strony odgrywają  swoje role zgodnie ze scenariuszem wcześniej ustalanym i niekiedy wręcz `nie dającym możliwości do odstępstw… i pomijając sesje grupowe, choć i na nich pojawia się często „mistrz ceremonii”, to jednak w relacjach D/U… niewolnicą… sunią… czy suką by ona nie była, to właśnie dominujący grać będzie pierwsze skrzypce. On będzie „grać” a Uległa… cóż…

Uległa powinna być „tylko” instrumentem w jego rekach? :)))

 
  
   Mniejsza zresztą o słowa… jak zwal tak zwal oby tylko każdy swoje miejsce znał? :)
 
   Nie podlega zazwyczaj wiec dyskusji, że miejsce „suni” jest „na kolanach u stop jej Pana”… no niby fakt… tylko skąd Ona ma to wiedzieć? Z doświadczenia? A co jeśli jest początkująca? Z przemożnej i instynktownej potrzeby znalezienia się na swoim miejscu? Być może… ale skąd ma wiedzieć, że wolno jej to miejsce zająć i że tego właśnie jej Pan chce i pragnie? Uległa musi czuć, czy tego chcemy czy nie chcemy… czy nam się to podoba czy się nam nie podoba… że WIEMY co robimy… że WIEMY czego chcemy… i że chcemy jak najlepiej… albo dla niej albo dla siebie samego, ale to już od danej Uleglej zależeć będzie i to pod taką czy inną konkretnie jej potrzebę często GRAĆ nam właśnie przychodzi… Proces poznawania tak jej samej jak i jej potrzeb trwa przecież czasami dość długo i nim się zdobędzie pewność czego tak naprawdę nasza Uległa potrzebuje… logiczne jest, że czas nam na to, krótszy lub dłuższy potrzebny będzie a „niestety” od samego początku potrzebne jest zachowanie przynajmniej pozorów, że wiemy… przynajmniej pozorów, że wiemy co chcemy i tego, że chcemy… nam po prostu nie wolno się wahać… nam nie wolno próbować !!! My po prostu MUSIMY wiedzieć i chcieć…

   I nawet jeśli nasza Uległa ma pełną świadomość tego, że się dopiero uczymy dominowania tak nad nią konkretnie jak również dominowania w ogóle samego w sobie w przypadku początkujących… to pomimo tej jej świadomości oczekiwać Ona będzie od nas, że to jednak MY wiedzieć będziemy… ze to MY ją A NIE NA ODWRÓT będziemy prowadzić za rękę w ten świat… i, że to MY będziemy się uczyć, tak jej samej jak i dominowania nad nią szybciej niż Ona będzie uczyła się siebie i odnajdywała się w swojej uległości wobec nas… i jeśli… i jeśli tej PEWNOŚCI I STANOWCZOŚCI jej nie damy to może się okazać, że nim się obejrzymy to jej uległość wobec nas gdzieś tam po drodze rozmieni się na drobne i po prostu minie bezpowrotnie lub może też jej uległość tylko w naszym konkretnym przypadku minąć i zacznie szukać tego u kogoś innego?

   Powiecie, że to coś, potocznie zwane dominacją po prostu ma się w sobie lub się tego nie ma i żadna nauka temu nie pomoże? Cóż… w dużej mierze to prawda ale nie zapominajmy i o tym, że ktoś dysponujący tylko pewnymi predyspozycjami może zostać bardzo dobrym „rzemieślnikiem” a i największy talent potrzebuje przecież ciągłych ćwiczeń i przypominania, ze bynajmniej nie jest nieomylnym… a, że i kobiece ciało jest i delikatniejszym… i wrażliwszym… i piękniejszym „instrumentem” to i tych ćwiczeń i ciągłej nauki nigdy nie jest za wiele… zwłaszcza jeśli z naszej Uleglej chcemy wydobyć to co w niej jest najpiękniejsze…

 
  
   I chociaż pomimo najszczerszych chęci z obu stron płynących, nie każdym „instrumentem” w naszych rękach, będzie Uległa mogla zostać… i nie każdą „nutę” z niej wydobyć będziemy w stanie… to jednak na początku tego oczywiście nie wiemy wiec przez niezdecydowanie czy też brak zaangażowania nie zaprzepaśćmy tego daru, który jest nam najczęściej jak na tacy pod sam nos podsuwany i to z taką przeogromną zazwyczaj chęcią ofiarowania tego daru NAM WŁAŚNIE… i nawet jeśli będziemy zmuszeni grać „nie do końca wyuczoną rolę” to zawsze musimy być przynajmniej o jeden krok przed naszą Uległą… chociażby tylko dla naszego własnego dobra  :)))
 
   …życie samo w sobie jest bowiem jedną wielką GRĄ… więc nie w tym problem, że i na tym polu grać nie możemy, czy też grać nie powinniśmy, ale abyśmy do tej gry nie wkładali zbyt fałszywej maski? Grając zaś… grajmy więc „uczciwie” i profesjonalnie. Nie zatracając się jednak w roli i nie zaprzepaszczając gdzieś po drodze swojego prawdziwego oblicza… :)))
 

… zaleglosci w kolczykowaniu …

  

   Post ten wyskoczył z kolejki z kilku powodów ale ze temat jest hmm… ciekawy, to nie mogłem się powstrzymać aby go nie „przeanalizować”, częściowo tylko starając się Onetowi znowu nie podpaść…

   … jakby co to tym razem na Su będzie.
Sama przecież swoim komentarzem temat prowokowała , czyż nie? :)))

„…a poza tym… kolczyki w sutkach plus na wargach muszelki mają wieleeeeeee zastosowań:) można np. przypiąć smycz:)” …Su

 

      
  
  
 
 
 
 
 
  
  
   Nie tylko za samą muszelkę można więc wodzić naszą „sunie” (na pokuszenie?) jak widać (niestety?) na drugiej fotce, co już w sumie może podciągać się pod torturkę. I chociaż kolczyki w miejscach intymnych przy stosowaniu tortur wymagają zdecydowanie większej uwagi to jednak przy zachowaniu ŚRODKÓW OSTROŻNOŚCI (!!!) mogą dostarczyć nam „ciekawego” sposobu na dodatkowe unieruchomienie naszej „suni”… :)))
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
   Nie wdając się już w głębsze rozważania na temat skuteczności takiego konkretnie „zabezpieczenia na wypadek wszelki”, niemniej jednak wykorzystanie kolczyków na płatkach cipki lub tylko dziurek po nich, może być ciekawą alternatywą dla topornego pasa cnoty :)))
 
 
  
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
… najważniejsze zaś to aby nawet przez przypadek krzywdy nie zrobić i aby obie strony dobrze się bawiły :)))
 

wolnoamerykanka…

     
   „…po tych paru latach w klimatach dochodzę do wniosku, że to, jak kto się zachowuje ma związek przede wszystkim z charakterem, a nie z klimatami, jednak bdsm zakłada wolną amerykanką w relacjach damsko-męskich, nie oszukujmy się.”       Kropka

     Zdanie może cokolwiek wyrwane z kontekstu bo będące częścią komentarza do dyskusji w sumie na inny temat pod postem Kropki, niemniej jednak… no właśnie… jakże typowe przedstawia wyobrażenie większości co do klimatu BDSM i praw którymi powinno się ono rządzić… a bynajmniej nie mających nic wspólnego z wolnoamerykanką choć słusznie dalej Kropka zauważa, że ta wolnoamerykanka :

„…zdarza się nawet w małżeństwie. Nie powiem nic nowego, powtórzę tylko za psychologami, że największy odsetek nieliczenia się nawzajem z uczuciami zdarza się właśnie wśród ludzi sobie najbliższych”

    

   I tu może właśnie jest pies pogrzebany… bo skoro z osobą której oficjalnie i przy świadkach ślubowało się szacunek i inne takie tam jeszcze, coraz częściej pozwalamy sobie, mówiąc najdelikatniej na „odstępstwa”, to nic dziwnego, że wykazujemy się całkowitym wręcz brakiem poszanowania godności kobiety uleglej. Inaczej mówiąc… ludziska pozapominali, że oprócz wielkiej miłości, która to niestety często szybko przemija lub na drobne się rozmienia, to każdy związek buduje się i na innych jeszcze podstawach i to podstawach właśnie dokładnie takich jakimi powinno kierować się BDSM. I tam gdzie są te zasady zachowywane, tym większym cieszy się ono właśnie szczerym zainteresowaniem?

   Znajomek mój zwykł zresztą mawiać, że tam gdzie kończy się dialog i szacunek kończy się i BDSM a zaczyna się „zwykle dupczenie”… trochę to może się dla niektórych wydać przerysowane ale w dużej mierze jest to prawdziwe. Bo to właśnie na dialogu i szacunku buduje się wieź pomiędzy dominującym a Uległą. A im więź ta jest poprawniej zbudowana tym na dużo więcej obie strony mogą sobie pozwolić w trakcie spotkań/sesji.

   Dominacja dla większości jest niestety „zmuszaniem” strony uleglej do robienia tego na co ma ochotę strona dominująca lub tego co dominujący uważa za najlepsze dla strony uleglej. Bez prawa do sprzeciwu oczywiście, bez prawa do zawahania się… bez jakichkolwiek praw w sumie… i nawet safeworda jeden z drugim nie stosuje bo i po co skoro i tak by go nie uszanował? Bo i z jakiej to niby racji miałby go uszanować skoro jest święcie przekonany, że Uległa tego właśnie pragnie i niczego innego jak takiego właśnie totalnego zniewolenia oczekuje?

   Innymi słowy… „Pan i Władca” może wszystko… Uległa nie ma żadnych praw… wolnoamerykanka jak w dupsko strzelił, czyż nie? hmm… nie zapomnieliśmy jednak o czymś tak ważnym jak to, że nawet wolnoamerykanka kieruje się jednak pewnymi zasadami a jedną z głównych jest obowiązek znajomości praw i zasad właśnie? A ten kto tych zasad nie zna i nie szanuje ten w ogóle na ring nie zostanie wpuszczony… co tez tym bardziej życia i uczuć powinno się tyczyć…

   …bo tam gdzie nie obowiązują żadne prawa i żadne zasady… kończy się BDSM a zaczyna się „zwykle dupczenie” właśnie?  hmm… może raczej zwykły sadyzm i to taki z czysto medycznego punktu widzenia… i to taki zdecydowanie wymagający leczenia… o ile na leczenie nie jest już za późno…

 

poniedzialkowe… LANIE (?)

  

   Dziękując za pamięć… życzenia i odwiedziny, pozwolę sobie zgodnie z zapowiedzią INY , trochę wody polać… i chociaż i bez okazji to robię jak złośliwcy twierdzą, to jednak nie da się ukryć, że dzisiaj jest ku temu szczególna okazja :)))

   To dziś właśnie powinno zdecydowanie przypadać święto BDSM. Niestety… choć korzenie ma jeszcze prasłowiańskie czyli sięga czasów „rozpusty i swawoli” gdy to miłość cielesna nie tylko, że nie była zakazywana ale i nie robiono sobie w tejże materii zbędnych ceregieli a i kobiecą seksualność nie tylko, że doceniano ale wręcz i czczono… Wprzęgnięte jednak w tradycje chrześcijańską straciło swój pierwotny charakter i stało się nietykalnym dla takich „obrazoburców” jak ja… :)))

   Wszelkie wiec pierwotne praktyki i rytuały na cześć płodności i cielesności w zaciszu domowym i bez świątecznych fanfar bądź ceregieli pozostaje nam uskuteczniać i tylko co odważniejsi publicznie będą świętować… zgodnie z tradycją i swoimi preferencjami… :)))

 

 

   A później oczywiście szybciutko naszą Sunie rozgrzać aby się nam nie przeziębiła… też oczywiście zgodnie ze swoimi preferencjami :D

   Wybaczyć musicie ale fotek o rozgrzewaniu tudzież rozgrzewających nie zamieszczę bo by mnie jak nic znowu zbanowali…

   Pozostawiając więc to Waszej domyślności i pomysłowości :)))

 

…JAJEK MALOWANYCH… :)))

 

     

i całej reszty naj… i naj… również… :)))

do której to całej reszty pozwolicie, że się już w poniedziałek odniosę gdy i czas po temu będzie bardziej właściwy… :)))
     najważniejsze bowiem aby były kolorowe i radosne…
i to nie tylko jajka :D
 
czego Wam wszystkim z całego serca życzę
 

kobiecy wytrysk…

 

…czyli jak się Sunia z rozkoszy „posiusiała”…

     
   Nie będąc zwolennikiem pornografii a już na pewno nie będąc za wystawianiem kogoś na jej wpływ bez jego wiedzy i zgody, zwłaszcza osób nieletnich, z przykrością muszę stwierdzić, ze niestety periodyki mniej lub bardziej o pornografie trącające są dla wielu osób nadal jedynym a w każdym bądź razie jednym z pierwszych często źródeł, gdzie mogą one znaleźć jakieś tam wiadomości o sferze seksualności. I chociaż pornografia spłyca i uprzedmiotawia seks sprowadzając go do zwierzęcej wręcz wymiany płynów, to jednak pokazuje również, że seks i cielesność wybiega i to bardzo poza podręcznikowy obraz. I to ten obraz z lekcji biologii bo pewnie jeszcze długo przyjdzie nam czekać na wprowadzenie do szkół przynajmniej podstaw seksuologii… coś w ogóle z seksuologia mających tak na prawdę wspólnego.

    Nic wiec dziwnego, że spora cześć z nas o swoim ciele, zwłaszcza w aspekcie jego seksualności, wie tyle co nic. Przynajmniej do czasu, gdy to i owo zaczyna uwierać, tamto i siamto nie pasować… i zaczynamy szukać odpowiedzi na dręczące nas pytania… rodzące się w nas same z siebie lub powstałe pod wpływem zaistniałych niespodziewanie doznań lub, nie oszukujmy się, w wielu przypadkach po obejrzeniu jakiegoś filmiku, mniej lub bardziej pornograficznego…

   Nie dziwi mnie więc zażenowanie z jakim kobiety o ten konkretny problem mnie pytają. O ile w ogóle zebrały się oczywiście na odwagę… nie dziwi mnie tym bardziej zażenowanie kobiety, nieświadomej istnienia kobiecego wytrysku, gdy tego u mnie zaznała, choć w tym akurat przypadku ma to całkiem miły podtekst i jeszcze milsze zazwyczaj rozwiniecie… od chęci zapadnięcia się pod ziemie poczynając bo najczęściej możliwości ucieczki nie mają… po późniejszą dumę nawet i samozadowolenie z tak silnego orgazmu. A zażenowanie i tak pozostaje więc nawet wiedząc już co zaszło, przy kolejnej takiej okazji i tak przynajmniej za firankami powiek skryć się muszą… :)))

   A temat przecież nie jest nowy bo już Arystoteles pisał o kobiecej ejakulacji a rzymski lekarz Gallen w II wieku n.e. opisywał „żeńską prostatę” dzięki której ten „ewenement” jest możliwy. Na przestrzeni wieków jeszcze kilka razy do tematu się odnoszono, choć prawdziwy bum zainteresowania nastąpił w latach 80-tych ubiegłego wieku po opublikowaniu przez Ladasa, Whipple i Perry’ego ich książki „Punkt G”. Nadal wielce kontrowersyjnej, nadal podważanej, w odniesieniu co do istnienia tego już osławionego i wielce poszukiwanego punktu… co w niczym nie zmienia faktu, że kobieca ejakulacja mitem nie jest.

     Właśnie z niewiedzy i przekłamania z tych czy innych przyczyn wynikającego, bierze się w dużej mierze to kobiece zażenowanie. Kobiecy wytrysk nie jest jednak niekontrolowanym oddaniem moczu wynikłym na skutek silnego podniecenia. Wydalany płyn nie jest bowiem moczem co łatwo sprawdzić, choćby tylko wąchając go po kilku minutach. Nie poczujemy ostrego zapachu amoniaku zawartego w moczu. Sam płyn ma zaś odczyn zasadowy wiec i nie będzie barwił na żółto pościeli…

     Jest to po prostu naturalny, choć nie często spotykany objaw bardzo silnego podniecenia u kobiety. Najnowsze badania zaś wykazują, że jest on możliwy u każdej praktycznie kobiety, choć oczywiście tylko nieliczne tego będą w stanie doświadczyć, na co składa się wiele czynników o których to może innym razem…

   …a może i nie?… na zachodzie… rozdmuchanie tematu spowodowało bowiem wręcz pogoń za wywoływaniem kobiecego orgazmu. Czemu w sumie nie ma się niby co dziwić bo raz, że jest niekłamanym objawem kobiecego podniecenia i takowego orgazmu nie można udawać bez wprowadzenia jakiejś cieczy do cewki moczowej tuż przed jak to robią gwiazdki porno. Z partnerem to oczywiście nie przejdzie bo prędzej czy później zacząłby mieć podejrzenia co do wizyt partnerki w kibelku tuż przed orgazmem. Zwłaszcza gdy świadomie go próbuję wywoływać. Znacie facetów… nic tak na ich ego nie działa jak potwierdzenie ich miłosnych umiejętności… a, że wytrysk u kobiety jest tego najpełniejszym przykładem, bo niekłamanym i tylko bardzo silnemu podnieceniu towarzyszącym… to i rzucili się faceci na poradniki wszelkiego typu, aby się w ten sposób podbudowywać…

   I po raz kolejny to co piękne przez to również, że tak rzadkie a co najważniejsze SPONTANICZNE… zamienione zostało w zwykle łóżkowe rzemiosło. Przy okazji wpędzające niejednokrotnie kobiety w kolejne kompleksy. Bo choć każda kobieta anatomicznie jest do tego zdolna, to nie każda tego doświadczy. Choćby tylko z powodu mentalnego nie przygotowania czy wręcz niechęci. No i jeszcze to, że kilka kropelek które może się im i wcześniej zdarzały a po prostu umykały uwadze może być za małym „dowodem” i facet będzie nagle pełnej szklanki żądał?

     …to już chyba lepiej jak resztę przemilczę i tylko szczerze zainteresowanym tego typu doznaniami kobietom, na priv szczegóły będę zdradzał… :)))

     Bo kobiecy wytrysk mitem nie jest… po prostu nim być nie może… choćby dlatego, że sam miałem okazje go kilkakrotnie już zaobserwować. Nie chwaląc się… nie dalej jak w zeszłym tygodniu, Sunie aż do „posiusiania” się z rozkoszy doprowadziłem :)))