co to był(?)by za ślub :D

 
   Pewnie nie prowadzono badań ile tak na prawdę kobiet o uległej naturze chciałoby tak na stałe i tak na poważnie związać się ze swoim Panem z wspólnym zamieszkaniem razem. Nie wszystkie to na pewno. Jeszcze mniej chciałoby to usankcjonować związkiem małżeńskim i to bynajmniej nie tylko z powodu braku chęci do takowego ze strony faceta…  Nieliczni jednak gotowi byliby „stanąć” na ślubnym kobiercu tak jak to sobie wymarzyła pewna moja znajoma para z Kanady. Powiedzmy, że chcą iść na całość choć nie pytałem czy to ich pomysł oryginalny czy zainspirowany ot takimi choćby fotkami :)))
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   Wbrew  pozorom,  to  nie  znalezienie  pastora  gotowego  udzielić takiego ślubu okazało by się największym wyzwaniem. Ani zmiana treści przysięgi :)

 

 

 

Wybór kreacji, tak dla panny młodej jak i druhen w sumie też… 

 

   Niektóre klimatyczne pomysły, ciężko było by w życie jednak wprowadzić. To najważniejsze niby w życiu „TAK” powinno zabrzmieć głośno i stanowczo, co ciężko by było osiągnąć decydując się na zbyt wczesne zakneblowanie panny młodej. No, chyba, że ma się całkowitą pewność iż w przyszłości nie będzie się zapierała, że coś innego starała się powiedzieć :)))

 

 

 

 

 

I jak tu rzucać bukietem z skrępowanymi rękoma? :)))

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
  
No, ale wszystkiego na raz mieć przecież nie można i na jakieś tam kompromisy zawsze iść trzeba. Zaczynając od najważniejszego w tym temacie, iż sam ślub jest bardziej dla kobiety a dla faceta ważniejsza będzie oczywiście noc poślubna? :)))
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 
  
 
 
 
 
 
 
 
 
 
  
   Myślę jednak, iż przy takiej ceremonii to i niejednemu facetowi bardziej by się to wszystko podobało a jeśli zaś o samą noc poślubną chodzi to… sami wiecie… rozumiecie :D

 

SinSessions

  
   Mając co prawda pewne obawy co do samego projektu,  którymi to jednak nie będę Was zanudzał, cieszę się jednak, że wreszcie do takowego doszło i gorąco polecam zapoznanie się z nim a wszystkich zainteresowanych i mających takie możliwości o wsparcie.
 
 
 
Szczegóły tak samego projektu jak i możliwości jego wsparcia znajdziecie pod poniższymi linkami:
 
 

baby… ach te… BABY :)

 

Oczywiście baby Wielkanocne. Jakże by inaczej. Nie tylko samymi jajkami mniej lub bardziej malowanymi polska tradycja Wielkanocna stoi  :)))

To również i baby właśnie… tudzież babki :)

i te piaskowe…

 

 

(z przyczyn technicznych tudzież klimatycznych w chwili obecnej dostępne dla tych tylko którzy postanowili spędzić te święta w cieplejszych klimatach…)

i te lukrowane z posypką…

 

        
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
a dla mniej przejmujących się kaloriami… babki czekoladowe lub (co łatwiejsze) w polewie czekoladowej :)))
 

(niestety lepszą fotkę gdzieś mi wcięło tak więc Waszej wyobraźni resztę pozostawiam… )
 
   Wielkanoc to przecież czas radości… radujmy się więc i cieszmy naszymi skarbami zapodanymi na świąteczną modłę a umiar… no cóż… ten sobie na Lany Poniedziałek jak już zostawmy…  w ostateczności :)))

 

stoliczku „nakryj się” :)))

   Idea bycia również i „decorative girl” dla swojego Pana, choć dla części na pewno kusząca, w komentarzach rozbiła się o nudę bycia tak potraktowaną. I chociaż samej „nudy” tak do końca pozbyć się chyba nie można bez zaaplikowania wibracji ale za to dość łatwo dodać do tego „sens i użyteczność” aby tym samym to naszej „suni” uprzyjemnić. W  końcu, jakby  na  to  nie patrzeć, sama chciała nam sobą służyć, czyż nie? I wbrew pozorom wcale nie musi chodzić od razu o służbę czysto seksualną. :D

   Nie  od  dziś  zaś  wiadomo  jak  wiele  zależy  od  apetycznego  dania  podania, tak więc nie tylko przystrojeniem stołu naszą  „sunią” możemy sobie apetyt poprawić ale ją samą za stolik użyć?

     wystarczy sięgnąć choćby tylko do katalogu Ikei :D
 

 

lub w sieci poszperać za innymi „modelami” :D

 

 
 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

nie pozostaje wiec nic innego jak życzyć smacznego? :)))

 

 

Decorative girls

  

   Nie ma się co sprzeczać z niepodważalnym faktem, iż kobieta jest ozdobą mężczyzny. „Można” pójść nawet dalej i jej walory w tym niezaprzeczalnym względzie, połączone z uległością wykorzystać w pełniejszy sposób. „Pozwalając” naszej „suni” być ozdobą nie tylko nas samych i naszego życia…

ale także i mieszkania :D
 
 
          
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
            
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
oczywiście… nie każdemu musi się to podobać…
niemniej jednak przy tak zastawionym stole i pizza od razu lepiej smakuje…
 
 

 

a i prozaiczne oglądanie telewizji więcej radości przynieść może i to nie tylko z prostego powodu, iż nikt nam w oglądaniu tego czego chcemy nie będzie przeszkadzał :)))

 

 

I chociaż tak na co dzień nie jest to na pewno „dla każdej” o czym zapominać nie należy ale…
do Gwiazdki już tylko 10 miesięcy więc śmiało można poćwiczyć świąteczne dekoracje :)))

 

 

trójkąt bermudzki

 

„Tu nie chodzi o seks:) Bo sam seks to nic ciekawego.”   Planeta

    Uf. Całe szczęście, że nie ja to napisałem bo by znowu było, iż jakąś filozofie staram się tworzyć do tak przecież oczywistego faktu jakim jest (nie)zwykła „wymiana płynów fizjologicznych” lub co gorsza to co oczywiste skrywam za zasłoną dymną uczuć… odczuć, czy tak jak to autorka powyższego napisała… emocji. :)))

   Z tym całym postrzeganiem tak samego BDSM jak i nas w tym „siedzących” jest zaś jak z tym cholernym trójkątem bermudzkim. Prawda już dawno zginęła gdzieś tam po środku. Ba. Dla co poniektórych sprawa ma się jeszcze gorzej bo nawet i tego środka znaleźć się nie da gdyż jak to najczęściej w życiu bywa, tego środka, zwłaszcza „złotego środka” po prostu nie ma. Zwłaszcza gdy w grę wchodzą relacje międzyludzkie. W zależności od tego jaka osoba stanie na naszej drodze, tak też i zmieniać się może nasz punkt widzenia na wiele spraw. W tym i na to na ile sobie w relacji z tą konkretną osobą możemy pozwolić. I na to, ile zechcemy sobie pozwolić. Nic więc dziwnego, że tak wielu z nas zamiast tracić czas na poszukiwania własnej drogi, stara się korzystać z „gotowców”. Zapominając często, że to co dla innych było dobre nas samych tylko do śmieszności może doprowadzić. A tym samym wpływać na nasze przez innych postrzeganie.

   A z tym postrzeganiem sprawa wygląda „cokolwiek” nieciekawie. Oczywiście ludzie widzą głównie to co chcą zobaczyć i samo to może nam dużo powiedzieć o nich samych. Wszelako, na jednym z wierzchołków naszego bdsm-owego trójkąta bermudzkiego będą oni dostrzegali po prostu wyuzdany seks. I to seks wręcz „nieludzki” (bo zwierzęcy). A przez to preferowany tylko przez „bandę nieudaczników” żerujących na „niedopieszczonych babkach”, którym się po prostu w głowach poprzewracało. Lub też żerujących na takich, co to za dużo już „tego i owego” miały i takie zwykłe i normalne już ich nie rusza. Czyli innymi słowy na „dziwkach”.

   Na drugim wierzchołku będzie postrzeganie tego jako choroby. Wiadomo… masochizm i sadyzm. I to w czysto medycznym wymiarze. Innymi więc słowy, nic tylko izolować bo co do samego leczenia to już zdania podzielone być mogą. Znamienne i znaczące może być tylko to, że za powód owej choroby podawać mogą, iż za rzadko delikwent bądź delikwentka w dupsko za młodu zaliczali a jedną z proponowanych metod leczenia jest dla nich porządne lanie? :)

   I wreszcie na trzecim wierzchołku znaleźć możemy „sekciarstwo”, które to za zasłoną patetycznych wypocin o  innej i to pełniejszej miłości oraz za promowaniem pełniejszego stylu życia, propaguje pornografie i wręcz uskutecznia handel żywym towarem bo na tym przecież polega niewolnictwo, czyż nie?

   Jakże inaczej to wszystko wygląda jak już się jest w środku tego trójkąta. Ale o tym chyba nikogo przekonywać nie muszę. Inna perspektywa ot co. Stąd boki trójkąta są tylko granicami. Albo tymi, których to nigdy przekroczyć nie zechcemy lub wręcz przeciwnie…  granicami do których celowo będziemy dążyć. I to nie po to aby do nich dotrzeć bądź je przekroczyć ale aby je od  siebie odsunąć a tym samym nasz trójkąt uczynić większym i bardziej emocjonującym. Każdy z nas na własne potrzeby może inaczej boki tego trójkąta nazywać bo dla każdego co innego będzie ważne. Samo to tworzy niepowtarzalność i piękno naszego własnego, małego świata. Który możemy tworzyć tak aby nam on dostarczał najwięcej szczęścia i samospełnienia. Świata mogącego być wręcz doskonałym. :)))

   Gdyby nie te cholerne kąty oczywiście. Ostre i przerysowane dla tych co z boku stoją a dla nas samych będących w środku niosące całkiem realne niebezpieczeństwo. Tam gdzie inni „tylko wyuzdany seks” widzą na wierzchołku, od naszej strony czaić się będzie na nas bowiem seksoholizm. Od strony „zboczenia” zagrażać nam będzie uzależnienie się od endorfin i to do tego stopnia, iż bez tych ekstra wrażeń już normalnie nie będziemy w stanie funkcjonować a co za tym idzie nasza pasja i potrzeba na prawdę zamienić się może w chorobę. W narożniku sekciarstwa czyha zaś na nas właśnie sekciarstwo. Szczególnie niebezpieczne dla osób uległych bo ich uległość i oddanie może przejść w zwykłe wykorzystywanie seksualne.

   Ale bez obawy. Wystarczy ten nasz trójkąt bermudzki potraktować jak ring. I jak w boksie…   lawirować i „tańczyć” możemy sobie do woli pomiędzy przez nas samych wytyczonymi linami…    byleby tylko nie dać się zapędzić do narożnika.  :)))

 

tłusto-czwartkowo

   Nie chce umniejszać staraniom i dokonaniom mniej lub bardziej renomowanych piekarni, tudzież ciastkarni… ale nie ma to jak pączki i faworki samemu zrobione.

   Nie o sam smak czy aromat sprawa zaś się rozchodzi… bo co tu dużo gadać… bywa to mniej ważne od samego procesu ich robienia. O ile oczywiście odpowiednio się za niego zabierzemy :)))

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

 

 

 

 

 

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

 

 

 

 

 

 

Bo nie ma to jak przyjemne z pożytecznym połączyć :)))

Oczywiście później trzeba to jeszcze wszystko posprzątać (wiadomo komu to przypadnie) i w ramach nagrody „sunie” naszą najlepiej własnoręcznie umyć…

I chrzanić kalorie !!! Łatwo i baaaaaaardzo przyjemnie można je przecież od razu wspólnie spalić,

czyż nie? :D

 

„sucze” zauroczenie

  

   Jak słusznie zauważyła Fantasmagoria w swoim komentarzu pod poprzednim postem, efekt działania endorfin i ich uzależniającego oddziaływania, może się pojawiać nie tylko w przypadku „ostrej sesji”. Choć tu produkcja endorfin jest oczywiście rekordowa tak więc i ryzyko uzależnienia jest największe. W mniejszym lub większym stopniu ich uzależniające działanie i oddziaływanie spora część z nas miała okazje poczuć na własnej skórze właśnie w trakcie takiego „szczenięcego zauroczenia”.

   Kto miał kiedykolwiek okazje przeżyć to „szczenięce zauroczenie”, ten doskonale pamięta towarzyszące mu emocje. Emocje zaś, bardziej nawet niż bodźce zewnętrzne wpływać mogą na produkcje endorfin. Czy też raczej na ich nadprodukcje. Zwłaszcza te emocje będące same w sobie przyjemnymi. I tak na przykład, nie tylko sam śmiech powoduje zwiększoną produkcje endorfin ale również myślenie o śmiechu. W dużo mniejszym stopniu niż sama „sesja” tak i myślenie o niej też będzie podnosiło poziom endorfiny we krwi. Do tego stopnia nawet, że dość często do zaspokojenia „głodu” emocji i wrażeń jakie niesie z sobą uległość, kobiecie wystarczy sama świadomość, iż partner MOŻE to zrobić i w każdym momencie skorzystać z tej jej wobec niego uległości. Nie musi nawet tego robić. Do wzbudzenia w Uległej odpowiedniego „poziomu szczęścia” i zaspokojenia jej potrzeb ulegania wystarczać może sama „aura dominacji” jaką wobec niej roztacza. Nie musi przekładać ją przez kolano. Aby poczuć „gdzie jest jej miejsce” i czuć się szczęśliwa wystarcza jej świadomość iż partner może i nie zawaha się ją przez kolano przełożyć. Przynajmniej do pewnego momentu. :)))

   Samo myślenie „o tym” oczywiście nie wystarcza na dłuższą metę ale pomiędzy kolejnymi spotkaniami powoduje, że nasycenie endorfinami z „sesji” utrzymuje się nadal na wysokim poziomie a „wspominanie” tego co już zaszło i marzenia o kolejnych wprowadzić mogą…  co tu dużo gadać. Kobieta i to nawet doświadczona życiowo i ustabilizowana emocjonalnie nagle może zacząć zachowywać się jak zauroczone dziewczę. :)))

   I to niekoniecznie w negatywnym tego słowa znaczeniu. Zauroczenie to może być przecież również budujące a co najważniejsze daje jej poczucie szczęścia i tylko od niej zależeć będzie ile w tym będzie prawdziwego szczęścia a ile działania tych czy innych hormonów.

   Stan takiego „suczego zauroczenia” bardzo często dopada Uległe a równie często mylone jest z miłością. Bo chociaż objawy rzeczywiście bywają podobne to jednak nie jest to jeszcze głębsze uczucie. Może łatwo się w nie przerodzić oczywiście, zwłaszcza jeśli jej związek z dominującym będzie budowany również na zaufaniu i przyjaźni. Miłość chodzi jednak swoimi drogami i może równie dobrze nie pojawić się nigdy. Nawet jednak i bez niej, samym owym zauroczeniem żyjąc i jemu się poddając, Uległa może zakwitnąć i to tak jak sobie tego nawet nie wyobrażała. A przy tej okazji wszystko wokół niej bo jak wiadomo szczęście bywa zaraźliwe :)))

   I tego „rozkwitu” w dniu dzisiejszym właśnie Wam życzę. Przynajmniej tym z Was, które na to sobie mogą pozwolić. I mniejsza już czy to aż Miłość będzie czy tylko owo „zauroczenie” :)))

 

okiem chemika

 

…bo najważniejsze aby pojawiła się … „chemia”

  

   Nie zamierzając przyłączać się do tych, co widzieć w nas chcą tylko i wyłącznie zbiory molekuł lub/i związków chemicznych i to o niewielkiej w dodatku wartości rynkowej…  może naiwnie i trochę po staroświecku czegoś głębszego wypatrując, muszę to jednak przyznać, że chemia rządzi nami czy tego chcemy czy nie. Zwłaszcza (o zgrozo) relacjami damsko-męskimi. A w każdym bądź razie rządzi ich intensywnością. Z osławionym testosteronem na czele i dorównującą mu kroku endorfiną :)

   A konkretnie to endorfinami bo diablątek jest kilka rodzajów produkowanych tak w samym mózgu jak i w rdzeniu kręgowym. Potocznie nazywane hormonami szczęścia są z założenia naturalną obroną naszego organizmu przed bólem głównie ale także i przed stresem czy też innymi sytuacjami lub odczuciami uznanymi przez nasz organizm jako dyskomfortowe. Są też wzmocnieniem doznań przyjemnych i radosnych a ich pojawienie się w organizmie powoduje doskonałe samopoczucie i zadowolenie z siebie a nawet stany euforii. Szczególnie ich działanie wyczuwalne jest podczas seksu gdy to poziom endorfin we krwi potrafi wzrosnąć o 200% :)))

   A może nawet i jeszcze więcej? Nie wiem czy wzięto w tych danych pod uwagę zwykły seks czy też są one już podane z poprawką wziętą na duuuużo intensywniejsze doznania jakie dać może „sesja” BDSM  :D

   Szczególnie właśnie sprzyjająca produkcji endorfin przez nasz organizm i pompowania ich do krwi. I to nie tylko jako reakcji na ból zadawany podczas sesji… również jako „obronę” przed „stresującym doświadczeniem” jakim jest niepewność tego co może Was za moment spotkać z ręki Pana gdy czekacie na jego kolejny ruch zniewolone więzami lub tylko z zasłoniętymi oczkami… \ podsycane dodatkowo radością bycia z nim i dla niego… a jeśli jeszcze do tego dojdzie radość z bycia poddawaną jego wymaganiom a tym bardziej duma z sprostania tym wymaganiom… tworzyć to może razem mieszankę doprawdy wybuchową bowiem tutaj każdy bodziec tylko napędza spirale „zmuszając” Wasze organizmy do produkcji kolejnych porcji endorfin… I to w takich ilościach, iż ich efekt na organizm potrafi utrzymywać się nie tylko przez kilka lub kilkanaście godzin jak po „waniliowym” seksie ale nawet całymi dniami. Ba. Nawet i tygodniami. 

   Ot…  takie „podładowanie akumulatorów” potocznie nazywane „niezłym hajem” lub „hormonalnym kopem”  :))))

   Mniejsza zresztą jak to zwał. Nie jest tajemnicą przecież, iż kobieta szczęśliwa a zwłaszcza kobieta szczęśliwa i zaspokojona rozkwita i aż tryska… energią lub szczęściem. To po prostu widać, słychać i czuć. Czasami to „szczęście” i idąca w parze z nim duma…  zwłaszcza w przypadku kobiet uległych…  no co tu dużo gadać… porywające to jest i już :D

   Taka kobieta…  idąca na kolejne spotkanie ze swoim Panem…  ehhh…  aż się serce kraje, że bajkę trzeba przerwać w tym momencie i kawę na ławę wyłożyć. Powinienem więc co wrażliwszym odradzać a co bardziej romantycznym wręcz zakazać czytania dalszej części…

   Endorfiny zwane są bowiem nie bez przyczyny także wewnętrzną morfiną. Są niczym innym jak narkotykiem. Co prawda jedynym legalnym i naturalnym, to niemniej jednak swoim działaniem i właściwościami przypominają działanie morfiny. Potrafią więc uzależniać i to nawet w bardzo znacznym stopniu co tłumaczy między innymi potrzebę przełamywania kolejnych barier mogącą być niekiedy tylko potrzebą co raz większych dawek endorfin oraz trudność z rezygnacji z „silniejszych doznań” gdy się już raz ich zaznało. Nadmiar spożywanej czekolady nie zawsze jest zaś wystarczającą odtrutką.

   Wzmocnione dodatkowo działaniem adrenaliny powodować mogą, że Wasze organizmy będą się wspinać na wyżyny swoich możliwości. Tak w przyjmowaniu bólu z ręki Pana jak i w samym odczuwaniu rozkoszy przez co jest ona dużo intensywniejsza. Wręcz na granicy wytrzymałości. I na granicy pojmowania również tak więc często spotkać można porównanie tego do transu w którym liczy się tylko dana chwila. Bez wnikania nawet w konsekwencje tego co się z Wami dzieje choć aby to zaistniało musi dojść do tego zaufanie pokładane w stronie dominującej.

   Bez względu jednak czy stan ten nazywać będziemy euforią czy transem, raz przeżyty domagać się będzie powtórek. Kolejnych dawek endorfiny w organizmie. Najczęściej też co raz silniejszych, bo taka a nie inna jest specyfika każdego narkotyku bez względu na jego pochodzenie czy siłę wyjściową uzależniania. Oraz od naszej indywidualnej podatności na działanie wszelkiego typu specyfików a także od naszej silnej woli i świadomości „zagrożenia”.

   A nie mówiłem aby dalej nie czytać? Z drugiej jednak strony…  to jak się już od czegoś uzależniać to najlepiej chyba właśnie od …szczęścia?  Jakby na to nie patrzeć…  endorfiny też dla ludzi. :)))

   Nie należy tylko zapominać iż uzależnienie to może być groźne głównie wtedy gdy nie zostaną zachowane odpowiednie i odpowiedzialne relacje D/U. Trochę czekolady i szczypta zdrowego rozsądku i nadal można się cieszyć i życiem i doznaniami…  nadal też (albo i ciągle) może być i pięknie i pasjonująco. I to bez względu ile w tym wszystkim będzie chemii… lub „chemii” :)))