edging – na krawędzi
Wielokrotnie można spotkać się z porównaniem orgazmu, do przysłowiowej wisienki na torcie. Napędzani modą urządziliśmy sobie poniekąd wyścig do tej finałowej nagrody zapominając przy okazji o samym torcie. Co jeszcze jest zrozumiałe w przypadku facetów gdzie priorytetem jest po prostu sobie ulżyć. Co raz więcej kobiet poddaje się temu bezwolnie i dopiero po czasie, nie odmawiając sobie „prawa do orgazmu” oczywiście, stwierdza, że nie o to przecież chodzi i nie tego oczekują zwłaszcza w związku. Jednym przychodzi to łatwiej. Innym trudniej. Jeszcze innym bardzo boleśnie bo to i owo trzeba im wybić najpierw z główki poprzez pranie dupci.
Edging tłumaczone jako balansowanie na krawędzi a niekiedy nazywane również serfowaniem jest niczym innym jak odmawianiem sobie lub partnerowi spełnienia. Natychmiastowego spełnienia oczywiście bo chociaż w relacjach D/U może to się jak najbardziej opierać na zakazie dochodzenia to jednak tu właśnie orgazm i to sam w sobie będzie celem. Aczkolwiek sprowadzonym właśnie do tej „tylko” wisienki na torcie a cały nacisk kładziony będzie na drogę do niego prowadzącą. I to drogę zdecydowanie nie podciągającą się pod sprint a raczej nomen omen wspinanie się na szczyt :D
Sama metoda jako taka jest oczywiście czymś dużo starszym niż sam język angielski bo jej podstawy znaleźć można już w Kamasutrze i jest jakby na to nie patrzeć jednym z elementów seksu tantrycznego. W założeniu i u podstaw miało i ma wydłużyć przyjemność z aktu seksualnego jako takiego poprzez odkładanie finału możliwie jak najdłużej przy jednoczesnym utrzymywaniu jak najwyższego poziomu podniecenia czy to swojego czy partnera. Jest więc stosowane przez wiele par i to nie mających nic wspólnego z relacjami BDSM. To balansowanie na krawędzi ma nie tylko bowiem przedłużyć sam akt płciowy budując tym samym intymność pomiędzy partnerami. Ma też i spotęgować sam orgazm jako taki. Finalnie samo współżycie czyniąc dużo atrakcyjniejszym i to pod wieloma względami.
To co dla innych będzie ekscytującą i namiętną grą erotyczną w relacjach D/U zamienia się poniekąd wręcz w celebrowanie aktu seksualnego. A w każdym bądź razie w celebrowanie i wyzwalanie seksualności strony uległej lub „znęcaniem się” się nad nią. Zależy jak na to patrzeć. :)
Nie jest to bowiem tylko dłuższa droga na szczyt a raczej ocieranie się o niego. Doprowadzanie podniecenia na sam skraj eksplozji i odmawianie ulgi w postaci orgazmu. Strona dominująca ma tu okazję zaakcentowanie swojej władzy i faktu posiadania a strona uległa oddania i posłuszeństwa. Jest więc aktem posiadania i bycia posiadanym co samo w sobie już jest elementem budowania relacji na podłożu nie tylko czysto fizycznym wbrew pozorom. Zwłaszcza dla kobiet uległych nie bez znaczenia będzie miał fakt długiego koncentrowania się na nich samych i ich ciałach. Wręcz wielogodzinnego. Na ich potrzebach też.
W sposób tyleż może przewrotny co przy okazji zdradziecki. O ile bowiem w momencie zaprzestania stymulacji tuż przed szczytowaniem, samo podniecenie oczywiście opada to jednak w stopniu dość niewielkim a już buzujące w ciele hormony robią swoje. Ponowienie stymulacji powoduje więc automatycznie dalszy wzrost podniecenia i to ponad poprzednio osiągniętą granicę. Przesuwając ją za każdym razem i potęgując doznania do tego stopnia, że ból może być równie podniecający. Zamiast studzić, też będzie dodatkowo stymulował podniecenie. Doprowadzając „ofiarę” do stanu, jak to mawia moja znajoma, „gotowości do zgwałcenia nawet kaktusa”. A na pewno do słodkiego i szczerego błagania o pozwolenie dania Panu orgazmu. Lub obiecywaniu wszystkiego. Byleby w końcu dojść. I to w zazwyczaj powalający sposób bo w ten sposób nagromadzone podniecenie zazwyczaj musi wręcz eksplodować.
Od doświadczenie ale również i od zaangażowania strony dominującej zależeć będzie czy w ogóle to nastąpi. Łatwo przegapić pewne zachwianie powodujące, że podniecenie może bardzo łatwo zamienić się w frustrację czy wręcz złość. O ile nie musi to być aż tak wielkim problemem przy wielogodzinnym czy nawet wielodniowym trzymaniu strony uległej w permanentnym podnieceniu a wręcz daje okazję do „korekty” jej zachowania o tyle w samym prowadzeniu ją na szczyt może wszystko zrujnować. A sam orgazm, jeśli nastąpi będzie rozczarowaniem dla obu stron.
Dużo zależy od utrzymania odpowiedniej atmosfery w trakcie i uwadze poświęcanej zwłaszcza uległej kobiecie. Nawet te z natury namiętne czy wyuzdane mają swoje opory, kompleksy i zahamowania. Najpierw trzeba je poznać. Odkryć i jedno po drugim eliminować tak aby jej błagania i prośby były co raz bardziej odważne i szczere. Często okazuje się, że najpierw trzeba nauczyć ją bycia podnieconą dla samego podniecenia oraz radości z tak oczywistego, nieskrępowanego i akceptowalnego podniecenia.
Dla Pana. Przy Panu. Z Panem…
Świadomość, że musi sobie najpierw zasłużyć na orgazm…. to znaczy musi sobie najpierw zasłużyć na danie swojemu Panu orgazmu bywa tu wielce pomocna :)
A im bardziej musi sobie na to zasłużyć tym odważniej i szczerzej zacznie o to błagać. O inne rzeczy zresztą też :)
I bardzo często to właśnie będzie w tym wszystkim najważniejsze? :D